Przez ostatnie dwa lata o euro mówiło się z pobłażaniem. Europejska waluta była słaba, a tempo rozwoju krajów Unii Europejskiej na tyle ślamazarne, że także na przyszłość nie dawano jej wielkich szans. Tymczasem wystarczyła seria skandali finansowych w Stanach Zjednoczonych, by zagraniczni inwestorzy odwrócili się od amerykańskich papierów wartościowych, a tym samym od dolara. Parytet obu walut w ciągu kilku tygodni się wyrównał i teraz to „zielony” może mieć kłopoty z zachowaniem dobrego wizerunku. Wyraźny wzrost siły euro także w stosunku do złotówki nie skłonił jednak żadnego z przedstawicieli koalicji do odwołania alarmu w sprawie polityki kursowej NBP i zaniechania pomysłów interwencji na rzecz osłabienia naszej waluty. Mimo że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy wyniki w eksporcie wyraźnie się poprawiają, a opłacalność wywozu do krajów eurolandu rośnie (aż 70 proc. naszego handlu przypada na te kraje), Rada Polityki Pieniężnej nadal pozostaje głównym chłopcem do bicia i obiektem niewybrednych ataków. A przecież upragniona słabsza złotówka już teraz nie wszystkim jest w smak. Warto pamiętać, że szybki wzrost wartości euro wobec złotego znacznie pogorszył sytuację naszych importerów (także maszyn i materiałów), a przede wszystkim firm i osób prywatnych, które zaciągnęły kredyty w europejskiej walucie i obecnie z trudem spłacają odsetki. Chcieliśmy słabszej złotówki, no to ją mamy, ale jakoś nie słychać głosów radości. Więc może i w polityce czas zmienić kurs.