Archiwum Polityki

Lot nad targowiskiem

Miał to być turniej „Polska – reszta Europy” (bez konkursu i nagród): sześć najciekawszych rodzimych przedstawień i sześć wyselekcjonowanych inscenizacji z zagranicy. Konfrontacja oryginalnych poetyk, sumujących się, wedle intencji szefowej festiwalu Krystyny Meissner, w zbiorowe świadectwo witalności i dynamiki sztuki scenicznej. Z pewnością było na co popatrzeć: tak imponującego zjazdu teatralnych legend polskie widownie nie oglądały od lat. Dlaczego więc nie brakowało kwaśnych min i nosów spuszczonych na kwintę? Czy dlatego, że do czego jak do czego, ale właśnie do dialogu wielkie sławy współczesnej sceny okazały się całkiem niezdatne?

Bo i zresztą jak miałby wyglądać sensowny dialog na przykład dwóch inscenizacji czechowowskich? Z Deutsches Schauspielhaus z Hamburga zaproszono „Mewę” zaprojektowaną w kontrze do Czechowa granego dziś, jak Niemcy długie i szerokie, gęsto i tradycyjnie. Stefan Pucher zdekonstruował dramat, włożył w usta postaci tyrady o współczesnym teatrze niemieckim, ba, dopisał urwany w oryginale dramat Trieplewa! Działania sceniczne biły rekordy ekscentryzmu: część akcji toczyła się podczas ślizgów na łyżwach. Gorzej, że długimi kwadransami przy zaciągniętej kurtynie prywatnie ubrani aktorzy martwo mówili tekst; antytradycjonalizm sięgał granicy, za którą była tylko hucpa. Na jakiej płaszczyźnie tak wydumana „Mewa” miałaby się spotkać z psychologizującym „Wiśniowym sadem” Pawła Miśkiewicza z wrocławskiego Polskiego? Obydwa spektakle obnażały tylko wzajem swoje niedostatki: z jednej strony pustotę reżyserowania „na złość” – z drugiej aktorskie sztampy, wykwitłe jak grzyby po deszczu, gdy artyści, podnieceni festiwalową konkurencją, „przygrali” do dechy.

Repertuar nieomal w całości zdominowała klasyka. Jednym z nielicznych wyjątków był spektakl przygotowany przez studenta z Petersburga Aleksandra Kladźkę, który wraz z równie młodymi aktorami sięgnął po wspomnienia Tamary Pietkiewicz, skazanej w 1943 r. na lata łagru. Wybór budził szacunek; gorzej z realizacją: młodym Rosjanom z dramatycznej opowieści zrobił się melodramat o niezłomnej więźniarce i zakochanym w niej śledczym, skądinąd też ofierze NKWD. Zabrakło cienia refleksji historycznej i społecznej, zgubiła się wielka – także rosyjska – tradycja opowiadania nieludzkich doświadczeń XX wieku bez tandetnej łzawości. Temat ugrzązł w celebrowanym z namaszczeniem stereotypie.

Polityka 43.2001 (2321) z dnia 27.10.2001; Kultura; s. 53
Reklama