Prakash ma już dwie córki. Dlatego, kiedy jego żona zaszła w kolejną ciążę, zabrał ją do najbliższego miasta na badanie USG. – Wprawdzie wydałem 3 tys. rupii, ale było warto – mówi. Znalazł lekarza, który zgodził się złamać prawo i poinformować parę o płci dziecka. Dziewczynka. Żona Prakasha zaczęła płakać. Wiedziała, że mąż będzie chciał aborcji. Wiedziała też, że jej zdanie nie ma znaczenia. Prakash – podobnie jak wielu innych mężów w Indiach – uważa, że choć aborcja to wydatek rzędu 5–10 tys. rupii, koszt posiadania córki jest znacznie większy. Dziewczynka w Indiach to problem. Trzeba ją wychować, wykarmić, a po ślubie i tak odejdzie do domu teściów. To syn zajmie się rodzicami na starość, pomoże finansowo, odprawi hinduskie ostatnie namaszczenie, zapewni ciągłość rodu. – W Indiach, kiedy kobieta wychodzi za mąż, mówi się jej, że od tej pory dom, w którym się wychowała, nie jest już jej domem. W niektórych regionach, kiedy rodzice odwiedzają zamężną córkę, nie poproszą jej nawet o szklankę wody – mówi dr Renu Misra, profesor położnictwa i ginekologii z New Delhi. – Jeśli nawet córka coś zarobi, i tak będzie musiała wszystko oddać teściom. Wychowanie dziewczynki to strata pieniędzy.
Na ulicach Bombaju pojawiły się kiedyś plakaty reklamujące USG: „Wydaj tylko 500 rupii teraz, oszczędź 500 tys. później”. 500 rupii to koszt badania ultrasonografem, które pozwala określić płeć dziecka przed ewentualną aborcją. 500 tys. (ponad 10 tys. dol.) to wydatek na posag. Ogromna suma w kraju, w którym 320 mln osób żyje za mniej niż dolara dziennie. Presja na kosztowne podarunki dla rodziny przyszłego męża jest jednak ogromna. – W miasteczkach takie jak moje rodzina pana młodego może żądać powiedzmy 100 ozdobnych sari jako posagu – mówi Prakash.