Najciekawszy mecz w ciągu minionych trzech lat rozegrali działacze, a nie piłkarze. Dodajmy - mecz zażarty, ale w stylu jeszcze gorszym niż te cotygodniowe na boisku. Dla jednych był to thriller, dla drugich operetka. W rezultacie zastosowanego przez FIFA ultimatum w sprawie wykluczenia polskich drużyn z międzynarodowych rozgrywek, zmagania do ostatniej minuty trzymały widzów w napięciu.
O co chodziło w sporze między UKFiT i PZPN, który rozpoczął się w kwietniu i ciągle nie ma jeszcze finału? Już szósty rok, w tym trzy lata pod prezesurą Mariana Dziurowicza, futboliści nie zanotowali żadnego sukcesu. Pasmo porażek zepchnęło reprezentację Polski na 52 miejsce. Najlepsi piłkarze uciekają do zagranicznych klubów. Afera sędziowska goni aferę. Nieustanne bijatyki na trybunach, tajemnicze zrywanie i zawieranie umów na dostawę sprzętu, wreszcie pomówienia o korupcję. W stan ciężkiej frustracji wprowadziły publiczność piłkarską. W takiej oto atmosferze prezes UKFiT Jacek Dębski na początku kwietnia br. zakwestionował transfer utalentowanego piłkarza M. Szymkowiaka z Olimpii Poznań do Widzewa, w którego barwach zawodnik ten z powodzeniem występował już od trzech lat. PZPN nie uznał argumentów UKFiT (skomplikowana sprawa transferu nieletniego w 1994 r. piłkarza jest obecnie rozpatrywana przez NSA), więc szef resortu zarządził przeprowadzenie pełnej kontroli finansowej związku. Miał do tego prawo w ramach ustawy o kulturze fizycznej jako państwowy organ nadrzędny. PZPN z kolei, w oparciu o ustawę o stowarzyszeniach publicznych, nie uznał tego prawa i kontrolerów nie wpuścił.
PZPN jest bogaty, dysponuje rocznym budżetem rzędu 16 mln zł. Dotacja, jaką otrzymuje z UKFiT na kluby uczniowskie i szkolenie młodzieży, sięga niespełna 10 proc. środków. Resztę związek wygospodarowuje sam, a pieniądze wydaje na przeszło 100 imprez sportowych rocznie oraz działalność statutową, uznał więc, że urzędowi nic do tego. W odpowiedzi minister Dębski zawiesił w czynnościach prezesa, a potem pozostałych członków zarządu - w sumie 33 osoby. Próbował też ustanowić kuratora, czego jednak nie uznał za prawomocne Sąd Wojewódzki w Warszawie. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie nie tylko argumentów prawnych, ale budzących wzrastający niesmak inwektyw, w czym celował zwłaszcza rzecznik prasowy PZPN.