Rok, jaki dzieli środowisko oświatowe od godziny zero, mogą wypełnić bardzo intensywne przygotowania, dokształcanie, planowanie zmian. Równie dobrze może to być okres biernego przeczekiwania. Mamy w tym wprawę. Co drugi z czterdziestu jeden powojennych szefów resortu ogłaszał jakiś projekt reformy, co czwarty zaczynał go wdrażać, ale nim skończył, już przychodził następca, który zwykle miał konkurencyjne pomysły. Klamka jednak zapadła: prezydent podpisał nowelizację ustawy o systemie oświaty, gdzie określono nowy ustrój szkolny i zreformowany schemat zarządzania oświatą. Ogólnie dostępna wiedza o projektowanych zmianach sprowadza się właśnie do tego ustroju (6 plus 3 plus 3, czyli podstawówka, gimnazjum, liceum, albo zamiast ostatniej trójki 2 plus 2, czyli zawodówka i liceum uzupełniające) oraz ekspresowego tempa planowanych zmian (patrz kalendarium).
Tymczasem każda reforma, każda rekonstrukcja instytucji życia publicznego, wymaga oparcia na dwóch mocnych filarach: ludziach i środkach. Sukces zaś jest tym bardziej prawdopodobny, a koszty tym mniejsze, im lepsze przygotowanie reform. To ostatnie polega na tzw. pilotażu, czyli stopniowym wprowadzaniu zmian w skali lokalnej, aby następnie upowszechniać już zweryfikowane doświadczenia, eliminując błędy. Polska reforma oświaty anno 1999 będzie eksperymentem na całym systemie edukacji, bez pilotażu. Wspomnianym wyżej filarom - nauczycielom i pieniądzom - autorzy reformy poświęcili najmniej uwagi. W tym widzę ich najgrubsze błędy i największe zagrożenie dla celu, jakim ma być lepiej wyedukowane społeczeństwo.
MEN podejmuje i oczekuje
W sierpniu dwoje wiceministrów (I. Dzierzgowska i W. Książek) wystosowało do szkół list, zaczynający się od słów: "MEN podejmuje decyzję bezprecedensową.