Zaiste królewski prezent ofiarowali przed paroma tygodniami środowisku teatralnemu uczestnicy ankiety "Polityki", mającej na celu wyłonienie najwybitniejszych aktorów XX wieku. Wielu obserwatorów żywiło obawy co do jej wyników, no i mamy się czego wstydzić, my, ludzie małej wiary. Uhonorowanie Tadeusza Łomnickiego i Gustawa Holoubka z jednej strony, bardzo dalekie miejsca gwiazdek trafnie ochrzczonych "pin up actors" z drugiej, wyraźnie określiło preferencje miłośników teatru. Okazało się, że kiedy przychodzi do poważnej weryfikacji, liczy się artyzm - nie tania popularność, ambitnie stawiana poprzeczka - nie odcinanie kuponów od raz zdobytej sławy, oryginalność - nie podporządkowanie się schematom, poważne traktowanie sztuki - nie gaworzenie byle czego w żurnalach dla kucharek.Proszę przyjąć jako skromny suplement do sumującej stulecie ankiety ten coroczny, szósty już "subiektywny spis", obejmujący sezon 1997/1998 w teatrach dramatycznych i teatrze telewizji. Nie idzie w nim, co nieodmiennie podkreślam, o jakąkolwiek "ligę". Notuję spostrzeżenia dotyczące poszczególnych dokonań aktorskich: zwycięstw i porażek, kłaniam się mistrzom, cieszę się z debiutów. Próbuję też dostrzec artystów, zasługujących umiejętnościami i rzetelnością na większy niż dotychczas rozgłos.
***** zwycięstwo
**** mistrzostwo
*** na fali
** nadzieje
* pytania
*** Piotr Bajor
"Może przychodzą wreszcie dobre czasy dla młodszego brata popularnego Michała - inteligentnego aktora, świetnie czującego groteskę" - pisałem przed czterema laty. Tylko któremu z naszych reżyserów przydatny jest aktorski dryg do groteski? Musiał przyjechać z Wilna Oskaras Korsunovas, by zwinność i plastyczność ciała Bajora oraz jego świetne wyczucie rytmu działań scenicznych znalazło zastosowanie w "Bam" na scenie warszawskiego Studia. A i tak nie obeszło się bez utyskiwań części komentatorów. Czy wolą polską normę: aktor stoi na scenie jak kołek i ględzi?
* Artur Barciś
Naprawdę stać go na więcej niż tania szarża w epizodzie z "Wesela Figara". I mógł być interesującym, niestarym a już gorzkim wujaszkiem Wanią; obsadzenie go w tej słynnej roli w macierzystym Ateneum było szansą. Czechow wymaga jednak misternej reżyserii, bardziej może nawet niż misternego aktorstwa. Nic się tu nie zwojuje prostymi zadaniami w rodzaju: jak kocha, to wzdycha. Zabrakło precyzyjnego prowadzenia aktora: w rezultacie szansa zmarnowana. Okrutny ten zawód.
*** Andrzej Blumenfeld
Tajemnicą ról drugoplanowych jest splot wyrazistości ze skromnością: tworzyć tło dla pierwszego planu, nie wciskać się weń na siłę, rysować jednak sylwetkę na tyle plastyczną, wyrazistą i rozróżnialną, by zapisała się podświadomie w pamięci widza. Tak odciska się zausznik Konstantego, Gendre w "Nocy listopadowej" w Narodowym; nie sposób przeoczyć go w tłumie zaludniającym Charonową łodź. A w nieudanym "Learze" na tejże scenie zdarza się rzecz gorsza (choć trudno winić za nią aktora): atakowany przez królewskich zbirów, usiłujący zachować dworskie maniery Oswald - postać nieistotna w tragedii - awansuje na pierwszy plan.