Atmosfera polityczna wokół TVP wskazuje, że może pan być prezesem tymczasowym.
Odkąd mogę czerpać informacje z pierwszej ręki, z dystansem patrzę na rozmaite spekulacje prasowe. Moją sytuację określa ustawa o radiofonii i telewizji oraz kodeks handlowy, dwa akty prawne regulujące rytm pracy telewizji publicznej. Natomiast deklaracje polityków, którzy obwieszczają, że zaraz rozprawią się czy to z Radą Nadzorczą, czy z zarządem telewizji, czy z Krajową Radą, należy traktować jako intencje, do których spełnienia wiedzie bardzo daleka droga. Widzieliśmy wszyscy, jak dużą liczbą głosów, mimo groźnych zapowiedzi polityków AWS, przeszło w Sejmie sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Jak się pan w takim razie odnosi do zarzutów zgłaszanych po adresem TVP podczas ostatniej kampanii wyborczej? W telewizji wystąpił prezydent, a następnie telewizja, najwyraźniej pod presją polityków prawicy, umożliwiła wystąpienie premierowi.
To były dwa różne programy. Program z udziałem prezydenta miał charakter publicystyczny, był programem nadawcy z udziałem prezydenta, natomiast premier był sam gospodarzem swojego programu. Myśmy się zdecydowali na program z prezydentem także dlatego, że prezydent nie był stroną w wyborach samorządowych, w odróżnieniu od premiera. Oczekiwaliśmy, i tak się zresztą stało, że prezydent zachęci ludzi do udziału w wyborach, o co pretensji nikt przy zdrowych zmysłach mieć nie może. Telewizja publiczna ma ustawowy obowiązek udzielania czasu antenowego na wypowiedzi głowy państwa czy premiera rządu. Natomiast pomawianie telewizji przez polityków o stronniczość ma już charakter rytualny.
Przyzna pan jednak, że obecny konflikt między ministrem skarbu Emilem Wąsaczem a władzami TVP to już nie rytuał?