Archiwum Polityki

Jednym tchem

Nazywano ich Pokoleniem ´68 albo pokoleniem Nowej Fali. 30 lat temu młodzi poeci z Krakowa, Poznania, Warszawy zawiązali formację, która okazała się z czasem jednym z najważniejszych zjawisk we współczesnej literaturze polskiej. Ich wiersze, podobnie jak uprawiana przez nich krytyka literacka i eseistyka, ujawniały niepokorną wrażliwość ludzi zainteresowanych nie tylko zmianą dominującej wtedy estetyki poetyckiej, ale też radykalnym zrewidowaniem przekonań co do społecznych ról literatury. Postulat mówienia wprost, krytyka języka propagandy, nieufność jako istotny element postawy intelektualnej pojawiły się już w pierwszych wierszach Stanisława Barańczaka, Ryszarda Krynickiego czy Juliana Kornhausera. I nic dziwnego, że tak formułowany program musiał się zderzyć z realiami ówczesnej polityki. Barańczaka, już jako działacza KOR, objęto wieloletnim zakazem druku, ale też i pozostali nowofalowi poeci byli postrzegani przez władzę jako polityczni przeciwnicy. W ten sposób ruch poetycki stał się, chcąc nie chcąc, odmianą politycznej kontestacji, choć przecież jego uczestnicy byli i pozostali przede wszystkim poetami. O Nowej Fali po trzydziestu latach pisze jeden z czołowych krytyków literackich tego pokolenia Tadeusz Nyczek.

Polska gomułkowska była szara i przaśna, ale życie studenckie, zwłaszcza kulturalne, miało swoje niezatarte kolory. Ożywione dekadę wcześniej, po odrzuceniu socrealizmu, zdawało się wciąż żwawo płynąć pośród artystycznych i tanecznych wieczorków, konkursów jednego wiersza, premier lokalnych teatrów i teatrzyków, turniejów piosenki, festiwali sztuki krasomówstwa albo sztuki kabaretu. Cokolwiek by mówić, studia to była enklawa, życiowa nisza na kilka lat, stosunkowo mało niepokojona przez życie dorosłe z jego problemami. Młodzież, ten zdrowy narybek mający w przyszłości przejąć z rąk spracowanych ojców los socjalistycznej ojczyzny, czuła się stosunkowo nieźle. Pieniądze na działalność artystyczną i kulturalną dawało państwo, czyli uczelnie albo Zrzeszenie Studentów Polskich. Cenzura wkraczała tylko wtedy, gdy jakieś przedsięwzięcie chciało się pokazać publicznie, poza murami uczelni. Kto się nie wychylał, żył w miarę spokojnie. A wychylano się niewiele. Po rozpolitykowanej drugiej połowie lat pięćdziesiątych, czego symbolem był STS, nastąpiła epoka fascynacji awangardą. Gomułka nie znosił awangardy, bo była całkowicie niezrozumiała dla niego i "ludu polskiego", ale wytłumaczono mu chyba, że lepsza niezrozumiała awangarda, co nikomu nie szkodzi, a pokazuje nas w Europie od światłej strony, niż kłopotliwy realizm, skoro już nie może być socrealizmem.

Żeby pokolenie odkryło samo siebie, musi nastąpić jakieś zwarcie, zaiskrzenie świadomości wspólnoty dotąd rozproszonej na pojedyncze istnienia. Zarzewiem, jak wiadomo, była afera z "Dziadami" i niedługo potem Marzec 1968. Wściekły i bezradny okrzyk "Prasa kłamie", najgłośniejsze hasło Marca, miał także swój wymiar nie tylko symboliczny: otworzył oczy poetom i publicystom.

Skoro jesteśmy przy prasie; kilku młodzieńców redagujących od 1966 r.

Polityka 50.1998 (2171) z dnia 12.12.1998; Społeczeństwo; s. 72
Reklama