W radiu był cenzor, który zażądał usunięcia z popularnych "Jezioran" zdania: "coś ty taki czerwony", skierowanego do jednego z bohaterów, który wrócił z pola w czasie żniw. "Nie będziecie kpić z komunistów" - orzekł.
Kiedy w latach sześćdziesiątych, świeżo po studiach, poszukiwałem bezskutecznie pracy w wyuczonym zawodzie, ciotka moja, lekarka, poleciła mnie naczelnikowi szkolenia w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Pierwsze pytanie, jakie mi zadano, dotyczyło filmu "Popioły" Andrzeja Wajdy. Co sądzę o sposobie przedstawienia przez reżysera polskich żołnierzy? Odpowiedziałem, że wszyscy żołnierze zawsze i wszędzie postępują podobnie brutalnie. Odpowiedź była nieprawidłowa. Wszyscy, ale nie polscy...
Dostałem do przeczytania "Instrukcję o tajemnicy państwowej i gospodarczej". Były tam rzeczy dość oczywiste, że nie można fotografować obiektów przemysłowych ze względów strategicznych, wykaz jawnych jednostek wojskowych, że tajne są ujęcia wody itp. Dostałem "Książkę zapisów". Był to zbiór zaleceń przysyłanych głównie z Biura Prasy KC PZPR: nazwiska dyskryminowane przez władzę, książki, które zostały zatrzymane, informacje o usuniętych przez cenzurę fragmentach filmów i zalecenie, aby prasa z tymi decyzjami nie polemizowała. Był zapis, który na mnie zrobił wrażenie, a mianowicie zakaz podawania wielkości zbiorów ziemniaków w skali województwa. Zakaz był spowodowany tym, że nie chcieliśmy sprzedawać ziemniaków do "bratniego" ZSRR i tłumaczyliśmy się niskimi plonami.
Reakcja nie mogła być postępowa
Były zapisy tajemnicze. Na przykład, przez jakiś czas należało każdy nekrolog uzgadniać z prezesem Urzędu. Zdarzało się, że w nocy bezpośrednio do filii Urzędu przy Domu Słowa Polskiego telefonował premier Cyrankiewicz i żądał, żeby nie puszczać wiadomości, że był w teatrze. Oczywiście zapisy dawały możność interpretacji. Liberalny lub niedouczony cenzor puszczał sformułowanie "autor Ferdydurke", a kreślił nazwisko Gombrowicza, które było na indeksie.