Diety radnych w Polsce, porównując je z dietami radnych za granicą, są zbyt wysokie i to nie ulega wątpliwości. Przypadki patologiczne muszą być napiętnowane, ale nie jest prawdą, że tak samo jest w całym kraju. Mamy w Polsce niemal 2500 gmin, ponad 300 powiatów i 16 województw. Są w nich takie rady, gdzie wysokość diet nie budzi protestów, a nawet takie, jak Jordanów, gdzie przez dwie kadencje radni w ogóle nie brali diet. Na koniec zarząd zafundował każdemu z radnych książkę.
Ważne za co
Dlatego to nie samorząd terytorialny się skompromitował. Być może skompromitowali się poszczególni działacze, choć postępowali zgodnie z prawem przyjętym przez parlament i w sposób akceptowany do tej pory przez rząd oraz instytucje nadzoru i kontroli. Dieta, zgodnie z ratyfikowaną przez Polskę Europejską Kartą Samorządu Terytorialnego, powinna zapewnić radnym wyrównanie kosztów ponoszonych w związku z wykonywaniem mandatu oraz rekompensować utracone zyski. Pozostaje kwestią do dyskusji, czy koszty wykonywania mandatu przez radnego uzasadniają wypłacanie diet w wysokości pięciu, sześciu tysięcy złotych. Zapewne nie, ale czy są one także za wysokie w stosunku do zysków utraconych przez niektórych radnych? Oczywiście, zbyt wielu świetnie zarabiających biznesmenów w radach nie ma, a krytycy mogą dodatkowo powiedzieć: przecież nikt ich nie zmusza do bycia w radzie. W ten sposób jednak świadomie zawężamy pulę osób, spośród których będziemy wybierać radnych, tylko do tych, którzy są w stanie zrezygnować z dochodów albo których dochody są wręcz niższe od diet, więc funkcja jest dla nich interesem.
Jednak moim zdaniem nie jest najważniejsze, ile kto bierze, ale za co bierze. Nie odbieram przewodniczącemu rady prawa do brania diety większej niż dieta parlamentarzysty, ale nie jest zdrowa sytuacja, gdy radnemu przysługuje stała dieta, a oprócz tego jeszcze 10-15 proc.