Archiwum Polityki

Ronić po ludzku

Poronienie to nie jest wyrwanie zęba; często kobieta przeżywa je całymi latami. Zwłaszcza gdy w zderzeniu ze szpitalną rzeczywistością dozna poczucia całkowitej bezradności i uprzedmiotowienia. A to jest polska norma.

Wartykule „Kilka godzin macierzyństwa” (POLITYKA 41/04) pisaliśmy o tragedii matek, których dzieci rodzą się martwe albo umierają niedługo po urodzeniu. Dowodziliśmy, że w Polsce – kraju o restrykcyjnych normach aborcyjnych i szeroko deklarowanym szacunku dla życia od poczęcia, tak naprawdę to życie i ta śmierć są bardzo często lekceważone. I przez lekarzy, i przez urzędników, i przez księży. Reakcja na artykuł była bardzo żywa, a korespondencja niemal zawsze zakończona prośbą: napiszcie też o poronieniach – o tych przypadkach, gdy dziecko było wielkości pestki jabłka. Bo poronić – to jest dopiero piekło.

Przyjmuje się, że w Polsce jest ok. 40 tys. poronień rocznie. Czyli co dzień około stu kobiet w Polsce przechodzi przez kolejne piekielne kręgi.

Krąg pierwszy: usłyszysz, że

tego już nie ma

Poronienie może dotknąć każdą kobietę, bez względu na jej wiek, stan zdrowia czy prawidłowo przebiegające poprzednie ciąże. W powszechnym odczuciu w piątym czy ósmym tygodniu ciąży kobieta jeszcze „nie przyzwyczaiła się” do dziecka. Często nie widziała go na USG, a jego obecności dowodzą jedynie poranne mdłości i dwie kreski na teście.

To nieprawda. Dla wielu kobiet – zwłaszcza tych świadomych, wykształconych, wrażliwych – zaczęło się już ich macierzyństwo. Już uruchomiła się wielka gotowość do miłości. Poronienie to koniec marzeń. Rozpacz, często poczucie winy.

O nieoczekiwanym zakończeniu ciąży kobiety zwykle dowiadują się podczas rutynowego USG bądź na izbie przyjęć, gdzie przyjechały z powodu krwawienia lub innych niepokojących objawów. Często informuje się je o tym, co nastąpiło, sucho, nieżyczliwie.

Polityka 5.2005 (2489) z dnia 05.02.2005; Kraj; s. 24
Reklama