Waldemar Lekan z Aeroklubu Stalowowolskiego, pilot samolotowy, szybowcowy i balonowy, mówi, że nauczył się latać balonem w ciągu dwóch tygodni. Miał obycie w powietrzu, dlatego poszło mu łatwiej.
- Żeby latać balonem, trzeba mieć ptasi zmysł - uważa.
- Polacy w zawodach Gordona Bennetta
- Balonem przez historię
- Ale to dopiero jest frajda! Balon kupiła Huta Stalowa Wola i przekazała aeroklubowi.
- W 1984 r. przekonaliśmy dyrekcję, że balon to lepsza promocja zakładu niż firmowe otwieracze do butelek - przypomina Witold Walawski, pionier baloniarstwa w Stalowej Woli. Balon szyty na Węgrzech na zamówienie, w kolorach huty czarno-czerwono-żółtym był dziesiątym zarejestrowanym w Polsce balonem na ogrzewane powietrze. Pierwszy raz wzniósł się nad ziemię podczas zawodów z okazji Dnia Hutnika, które na długo stały się jedną z najbardziej prestiżowych imprez w Polsce i Europie. - Kosztował 2,2 mln zł, tyle co maluch - pamiętają piloci. - Nasz balon był wszędzie, dzięki balonom zobaczyłem cały świat - uśmiecha się Lekan.
Przed wojną byliśmy w baloniarstwie potęgą. Polacy wygrywali w zawodach Gordona Bennetta, uważanych za nieoficjalne mistrzostwa świata balonów gazowych. Potem przyszły lata konspiry, bo władza ludowa nie lubiła baloniarstwa, sportu zbyt elitarnego. I balonów: wolnych, bo niesterowalnych, a jedynie unoszonych przez wiatr. Groźnych, bo poza kontrolą radarów. Nad ZSRR balony nie mogły latać do końca lat osiemdziesiątych. Jeszcze przed trzema laty nad Białorusią zestrzelono balon Amerykanów lecących w zawodach Gordona Bennetta.
Rolls-Royce i grzańce
Tymczasem lata sześćdziesiąte to okres renesansu baloniarstwa na świecie. Zdecydowały względy komercyjne, balony na ogrzane powietrze stały się ulubionym gadżetem reklamowym największych koncernów.