Archiwum Polityki

Odłamki w szampanie

Najpierw święto popsuła wojna w Kosowie. A tuż przed obchodami - strzelanina w szkole w Littleton, w Kolorado, w której zginęło 15 uczniów. Od tego wydarzenia zaczynały się wszystkie dzienniki TV i wielogodzinne relacje na żywo, ociekające krwią. W przerwach pokazywano zniszczone budynki telewizji w Belgradzie. A w tle dziewiętnastu przywódców NATO, w rytm marsza, ściskało sobie dłonie.

Z przygotowanego parę miesięcy temu programu uroczystości w Waszyngtonie przez ostatnie dwa tygodnie gospodarze skreślali punkt po punkcie. Usunęli paradę samolotów nad miastem, smokingi do wieczornej gali, wielki piknik przy głównej Constitution Avenue, ognie sztuczne, występy Celine Dion i Barbry Streisand oraz pamiątkowy znaczek pocztowy z gołąbkiem pokoju. A w ostatnim odruchu skreślili uroczystą fotografię rozszerzonej rodziny NATO przed budynkiem Mellon Auditorium (gdzie przed półwieczem historia Sojuszu się zaczęła). W ten sposób wszystkie wydarzenia tego trzydniowego zjazdu głów 43 państw, największego w dyplomatycznych dziejach Waszyngtonu, miały się ostatecznie odbyć za zamkniętymi drzwiami, "w skupieniu i w powadze", jak to ujął Don Bandler, doradca prezydenta Clintona do spraw NATO.

  • Belgrad: z drugiej strony lustra

Zarządzono też nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Cały Federal Triangle, centralno-urzędniczą część miasta, zamknięto dla ruchu. Ulice przegrodziły szerokie zapory, pojawiły się patrole z psami, ciężki sprzęt. - Przygotowaliśmy plany na wypadek masowych demonstracji i aresztowań, zamachu bombowego i użycia gazów trujących; wtedy dowodzenie przejmuje FBI - mówi komendant policji Dystryktu Columbii Michael Radzilowski. - Mamy nawet plan odparcia ataku od strony rzeki, Potomaku. Na szczęście się nie przydał, a manifestacja Serbów na tyłach Białego Domu była pokojowa: trąbki, gwizdki jak na stadionie i wszechwładne wśród manifestantów poczucie światowego spisku przeciw Serbii.

Mieszkańców Waszyngtonu przygotowywano od tygodni na czekające ich niedogodności, pracownikom i szkołom dano wychodne. W rezultacie kawalkady z dygnitarzami przemykały się z rykiem syren przez całkowicie wyludnione centrum stolicy.

Polityka 18.1999 (2191) z dnia 01.05.1999; Wydarzenia; s. 15
Reklama