Mija 10 lat od rozprawy chińskich władz ze zrewoltowanymi studentami na placu Tiananmen. Ocena tych wydarzeń jest oczywista i nie zmienia się. Jednak dominujący w Polsce obraz "chińskiego imperium zła" - prześladowań dysydentów i brutalnych represji - niemal całkowicie przesłania dokonujące się w Chinach przemiany. Chinom, niezależnie od werbalnych deklaracji, udaje się odchodzić od komunizmu, a Rosja grzęźnie w marazmie. Dlaczego?
Kiedy pod koniec 1978 r. chiński przywódca Deng Xiaoping rozpoczął w kraju fundamentalne reformy, chodziło mu o odbudowę gospodarki rynkowej, stworzenie państwa prawa i otwarcie Chin na świat, od którego przez dziesięciolecia izolowały się w stopniu o wiele większym niż stalinowska Rosja.
W ciągu trzech lat rozdzielono w dzierżawę między rodziny chłopskie ziemię komun ludowych. Zezwolono na rozwój wyklętej poprzednio prywatnej przedsiębiorczości. Odrzucono dawną ideologię budowy komunizmu i egalitarystycznej skromności. Obumarł też system masowych represji politycznych. Zaczęto budować prawo dla różnych sfer życia społecznego i tworzono system sądów powszechnych, co było początkiem praworządności w skali dotychczas w Chinach nieznanej.
Chińczycy otrzymali wolność decydowania o własnym życiu, o sposobie ubierania i myślenia, czyli coś, czego w systemie koszarowego komunizmu byli zupełnie pozbawieni. Dla najszerszych kręgów społeczeństwa był to przeskok z krainy totalnego zniewolenia, nieporównanie większego niż w stalinowskiej Rosji, do krainy pewnego stopnia (powiedziałbym: niemal pełnej) wolności. Brak swobód demokratycznych mógł irytować co najwyżej wąskie i odizolowane od społeczeństwa kręgi inteligenckie - pozostawały one tam obcą tradycji chińskiej i wciąż mało znaną innowacją zachodnią.
W Chinach są nadal więźniowie polityczni i represje bywają brutalne, ale dla zwykłego Chińczyka ich skala jest znikoma. Krwawe stłumienie buntu studenckiego w 1989 r. i ostre konflikty na tle narodowo-religijnym w Tybecie i Xinjiangu są jedynie wyjątkami od tych nowych standardów.
Chińskie inspiracje Gorbaczowa
W latach 80.