Reinhard S., urzędnik federalny w Bonn, dziwi się zdenerwowaniu niektórych kolegów. O tym, że rząd i Bundestag przeprowadzają się do Berlina wiedzieli wszyscy od ośmiu lat. Tymczasem koledzy odpędzali myśl o nieuchronnym pakowaniu kartonów jak natrętną muchę. Ale cudu nie mogło być, a już na pewno nie przy kanclerzu Gerhardzie Schröderze, który w przeciwieństwie do zasiedziałego establishmentu po prostu nie lubi Bonn i któremu śpieszy się do Berlina jak do kochanki.
W przeciwieństwie do Reinharda S., którego urząd wprowadza się do nowego gmachu, zaś on z rodziną do nowego mieszkania, kanclerz Schröder urzędować będzie chwilowo w zatęchłej nieco siedzibie dawnej Rady Państwa NRD, w gabinecie Ericha Honeckera. Wprawdzie odprawiono niezbędne egzorcyzmy demokratyczne, ale ducha Honeckera tchnącego z wystroju wnętrz nie przepędzono. Schröder nie jest jednak przesądny. Woli stąpać śladami Honeckera - już w Berlinie, niż Helmuta Kohla - ale jeszcze w Bonn.
Urząd kanclerza, jeden z niewielu wznoszonych od fundamentów gmachów rządowych w Berlinie, będzie oddany do użytku z rocznym poślizgiem, pewnie gdzieś w połowie 2001 r.