Archiwum Polityki

Biurka odlatują

Reinhard S., urzędnik federalny w Bonn, dziwi się zdenerwowaniu niektórych kolegów. O tym, że rząd i Bundestag przeprowadzają się do Berlina wiedzieli wszyscy od ośmiu lat. Tymczasem koledzy odpędzali myśl o nieuchronnym pakowaniu kartonów jak natrętną muchę. Ale cudu nie mogło być, a już na pewno nie przy kanclerzu Gerhardzie Schröderze, który w przeciwieństwie do zasiedziałego establishmentu po prostu nie lubi Bonn i któremu śpieszy się do Berlina jak do kochanki.

W przeciwieństwie do Reinharda S., którego urząd wprowadza się do nowego gmachu, zaś on z rodziną do nowego mieszkania, kanclerz Schröder urzędować będzie chwilowo w zatęchłej nieco siedzibie dawnej Rady Państwa NRD, w gabinecie Ericha Honeckera. Wprawdzie odprawiono niezbędne egzorcyzmy demokratyczne, ale ducha Honeckera tchnącego z wystroju wnętrz nie przepędzono. Schröder nie jest jednak przesądny. Woli stąpać śladami Honeckera - już w Berlinie, niż Helmuta Kohla - ale jeszcze w Bonn.

Urząd kanclerza, jeden z niewielu wznoszonych od fundamentów gmachów rządowych w Berlinie, będzie oddany do użytku z rocznym poślizgiem, pewnie gdzieś w połowie 2001 r., jeśli nie pod koniec. O opóźnieniach przesądziły nie tylko wymogi architektoniczne i rozbudowana infrastruktura, także komunikacyjna. Urząd buduje się skrupulatnie, także z uwagi na wymogi bezpieczeństwa. Teren jest szczególnie zabezpieczony, a każdemu majstrowi na ręce patrzy funkcjonariusz służb specjalnych. Również najmowanie taniej i sprawnej siły roboczej utrudnia wykonawcom prześwietlanie i sprawdzanie zatrudnionych. Rygorystyczne przepisy próbowano obchodzić. Jednak łapanki na terenie budowy były tak kompromitujące, że obie strony wolą o nich milczeć. Wiele służb na świecie chętnie wznosiłoby urząd wspólnym wysiłkiem. Ma to przecież być ośrodek władzy Niemiec, więc parę pluskiew ułatwiłoby ocenę niemieckich zamierzeń.

Kiedy zatem 23 sierpnia kanclerz Schröder zasiądzie za biurkiem w gabinecie Honeckera, nowa republika berlińska stanie się faktem. Schröder jest pierwszym kanclerzem, który kariery nie robił nad Renem. Do urzędu dorastał w Dolnej Saksonii, ciągle w konflikcie z własną partyjną centralą w Bonn i w starciu z konserwatystami, którzy cenili sobie bońską nieco prowincjonalną przytulność.

Polityka 29.1999 (2202) z dnia 17.07.1999; Wydarzenia; s. 16
Reklama