Wyobrażam sobie, że część widowni (zapewne ta starsza) odnajdzie w filmie Wajdy swojskość i tęsknotę do niej. Dla młodych widzów, którzy niedawno kupowali bilet na "Gwiezdne wojny" czy oglądają "Archiwum "X", adaptacja Andrzeja Wajdy okaże się pewnie dziełem bardziej egzotycznym niż obrazy z odległych galaktyk. Cywilizacja dworków, szlachty, drobiu i napoleońskich mundurów - jako świat z innej planety - ma szansę jednak młodego widza zaciekawić. Przede wszystkim jako przestrzeń odmienna, a także przyjazna. Przestrzeń, w której jest dużo zabawy, jedzenia i miłości. Być może łatwiej będzie oglądać dzieło Wajdy tej części młodzieży, która oswoiła się trochę z historią dzięki "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana.
Oba te filmy są łagodnie wychowawcze, promujące swoisty patriotyzm kulturalny, czyli modę na "nasze". Dzieła, na których adaptacje się opierają, zostały stworzone przez genialnych autorów wedle sprawdzonych recept. Są atrakcyjne: przygody, flirty, romanse, nagłe zwroty akcji, postacie wyraźne z bogatą literacką genealogią, a jednocześnie nasze, lokalne. Mickiewicz czy Sienkiewicz wyczuwali gust masowego, przeciętnego odbiorcy. Powiedzielibyśmy, kalecząc usta współczesnym językiem, że ich dzieła były dobrze zaprogramowane na sukces komercyjny. Sienkiewicz pisząc gazetowymi odcinkami umiał dozować napięcie, żeby zachęcić do dalszej lektury (porównajmy jego umiejętności z garmażeryjną miałkością dzisiejszych seriali i telenoweli). Mickiewicz organizował coś w rodzaju prób czytanych: spraszał przyjaciół i czytał fragmenty poematu. Przy grochówce i bigosie grono dyskutowało nad kolejną księgą. Oceny były nie zawsze pochlebne. Na przykład Stefan Witwicki od początku bardzo źle wyrażał się o Telimenie. Odradzał też Mickiewiczowi pierwsze słowa poematu "Litwo, ojczyzno moja" - uważając, że ten tytuł należy się Polsce.