Archiwum Polityki

Imperium prosperuje

Cykl książkowy "Gwiezdnych wojen", pisany przez różnych autorów, liczy już sobie z pięćdziesiąt sztuk; do tego dochodzą albumy, przewodniki, encyklopedie, leksykony. To już cała rzeczywistość, w której można zginąć. Ukazała się właśnie powieść "Mroczne widmo", będąca fabularyzacją scenariusza pierwszej części "Gwiezdnych wojen". Autorem jest Terry Brooks, zdolny autor średniej klasy fantasy, znany w Polsce z cyklu "Shannara".

Z punktu widzenia fantastyki naukowej "Mroczne widmo" (i cała reszta "Gwiezdnych wojen") należy do podgatunku, który bywa określany jako science fantasy, a polega na pomieszaniu elementów magicznych (owa Moc rycerzy Jedi) z techniką rakietową, laserami, podróżami kosmicznymi, innoplanetarnymi formami życia itp. Z fantastyką - poza tematem - ma też to dzieło inną wspólną cechę: zamiłowanie do sequeli i prequeli, czyli części następujących i poprzedzających główny zrąb opowieści, od którego wszystko się zaczęło. "Mroczne widmo" jest zatem pierwszym z trzech prequeli "Gwiezdnych wojen". Niejasno wspomina się o sequelu, też potrójnym, choć George Lucas na razie rzecz dementuje.

Z artystycznego punktu widzenia dzieło, które nie zawiera bodaj żadnych elementów oryginalnych (bo wszystko, czym szachuje Lucas, w fantastyce dawno już było), nie przedstawia wielkiej wartości. Ale nagromadzenie tylu zapożyczeń w jednym miejscu, tylu dobrze znanych elementów, rzecz jasna polakierowanych i odnowionych, tworzy wartość samą w sobie, choćby w myśl doktryny postmodernistycznej. Rycerze Jedi to zatem nikt inny tylko przeniesieni w kosmiczne realia samuraje. Galeria innoplanetarnych stworów, które nie mają żadnych trudności w porozumiewaniu się ze sobą, a odmienne kultury czy flory bakteryjne nie wadzą im wzajem w najmniejszej mierze - to Muppet Show jak się patrzy. Piękna i młoda królowa Amidala, na której planetę (dawniej by się powiedziało: państwo) dybią wraże siły, to wszak zagrożona księżniczka, nieodzowna w każdej bajce. Roboty to roboty - ma być nowocześnie. Nagły awans bohatera, wykonującego gdzieś na dalekiej prowincji podrzędne prace, ale przeznaczonego do wielkich zadań i w końcu odkrytego przez jakiegoś łowcę talentów - to wszak amerykański mit.

Polityka 44.1999 (2217) z dnia 30.10.1999; Kultura; s. 60
Reklama