Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Tanie przestrzenie

Znajomi, znajomi znajomych i nieznajomi zaczynają chłonąć praski klimat już na ulicy. Mijają spowite w karakuły tapirowane Rosjanki, zasiedziałe na plastikowych wiadrach znudzone handlarki złota z Bazaru Różyckiego, męskie towarzystwo leniwie pogrywające w karty w pobliskim barku. Zerkają na nietknięte ręką speców od dekoracji wystawowe okna wiekowych rzemieślników, którzy przyrośli do drewnianych, skrzypiących krzeseł. Rzucają okiem na niechlujne, opasłe sprzedawczynie mięsa. Przyspieszonym krokiem okrążają watahy bazarowych cinkciarzy, cumujące w bramach grupki pijaczków. Na wpół przerażeni, na wpół zachłyśnięci plebejskością trafiają na liche podwórko przy Białostockiej. Po zbutwiałych schodkach docierają do rozklekotanej windy, która - z bożą pomocą - dowozi ich do czterech pracowni malarzy i fotografików.

Fama prawego brzegu Wisły sięga daleko poza Warszawę. Ząbkowska, Brzeska, Stalowa - stołeczny trójkąt bermudzki. Białostocka, Inżynierska - kiepskie adresy.

Murszejące kamienice o zaniedbanych podwórkach, smętnie zerkają przez rzekę na bawiącą się pastelową Starówkę. Pragi, ostałej wśród powojennych zgliszczy, nie tknęła kielnia człowieka z marmuru. Miasto - wydaje się - spisało ją na straty.

Ale są tacy, którym się podoba. Artystom. - Ma swój klimat - mówią - i, co najważniejsze, przestronne pracownie po niskiej cenie. My, szczury, idziemy pierwsi na lep tanich lokali.

Tajemnicze klimaty

Nadwiślański Dziki Wschód daje się obłaskawić. - Umierałam ze strachu, kiedy musiałam przychodzić do nowej pracowni przy Białostockiej po zmierzchu - opowiada Olga Wolniak, malarka. Długo na potwierdzenie najgorszych obaw nie czekała. Przyczajony któregoś wieczoru w kącie obskurnej klatki zamroczony sąsiad pan Andrzej przegonił ją z krzykiem. Jakiś czas po tamtym incydencie na schodach pan Andrzej zaczął wpadać do pracowni, np. po pożyczki.

Z grzecznej obojętności po czasie wykiełkowała szczera przyjaźń. - Zdarzyło się, że zgubiłam klucze do pracowni, więc wychodząc wieczorem do domu, nie mogłam jej zamknąć. I pan Andrzej przez całą noc pilnował, żeby nic nie zginęło - wspomina malarka. - A teraz, kiedy przychodzi, to mówi, jaki obraz mu się podoba, a który nie.

Na poły oswojoną Pragę akceptować zaczęli też snobi, którym artyści w sypiących się ruderach bardzo przypadli do gustu. - Montmartre! - zachwycają się modni warszawiacy. Na Pradze bywać już wypada. Nie w żadnych awangardowych galeriach, nocnych klubach czy knajpach, bo tych na prawym brzegu Wisły próżno szukać. Wypada odwiedzać malarskie pracownie przy Białostockiej i Inżynierskiej, teatry Academia i Studium Teatralne.

Polityka 47.1999 (2220) z dnia 20.11.1999; Na własne oczy; s. 108
Reklama