Jesienią zeszłego roku agenci amerykańskich służb emigracyjnych zatrzymali 250 pracowników gigantycznej sieci supermarketów Wal-Mart podejrzewanych, że pracują na czarno. W kilka tygodni później Wal-Mart, największa firma na świecie, ze sprzedażą 256 mld dol. rocznie, stanęła przed podwójnym oskarżeniem: zatrudniania i wyzysku nielegalnych obcokrajowców. Aresztowani – Latynosi i przybysze z Europy Wschodniej, w tym Polacy – zeznali, że pracowali po 7 dni w tygodniu bez ubezpieczenia za wynagrodzenie znacznie poniżej płacy minimalnej. – O krok od niewolnictwa – mówi reprezentujący ich adwokat James Linsey, który przyjechał do Polski szukać nowych klientów, byłych pracowników koncernu.
Bestia z Bentonville
Zbiorowa skarga imigrantów to tylko jeden z kłopotów Bestii z Bentonville, jak pieszczotliwie nazywany bywa Wal-Mart, którego centrala znajduje się w miejscowości o tej nazwie w stanie Arkansas. Pozwy to nasza specjalność – mogłoby powiedzieć kierownictwo firmy. Wisi ich obecnie ponad 30, większość o naruszenie prawa pracy – za niskie płace, zmuszanie do pracy w nadgodzinach bez rekompensaty i bez przerw. Ostatnio głośno było o zbiorowym pozwie 1,6 mln kobiet, byłych i obecnych pracownic Wal-Martu, które zarzucają mu dyskryminację ze względu na płeć – pensje niższe od mężczyzn, pomijanie w podwyżkach i awansach.
Dysponujący miliardami dolarów koncern nie zbiednieje, ale ciąganie po sądach robi mu złą prasę. To właściwie za mało powiedziane – Wal-Mart stał się ostatnio w Ameryce symbolem wszystkiego co najgorsze w globalnym kapitalizmie, przynajmniej dla tutejszej lewicy. Demokratyczny kandydat na prezydenta John Kerry w swojej kampanii wyborczej kilkakrotnie zaatakował behamota za niskie płace.