Jacek Żakowski: – Spotkaliście się z Palianowem w waszym biurze w Moskwie?
Sławomir Smołokowski: – Nie w Moskwie. W Tiumeni. W biurze Gławtiumennieftiegaza. I Palianow mówi: „Odchodzę z Warjogannieftegazu, zakładam własną firmę przy administracji regionu i będę miał licencję na eksport ropy. Będziemy handlować”. Ja mówię, że my się na ropie nie znamy. „Nauczysz się. Warto!”.
I jak się pan uczył?
Mam w Moskwie bratanka, który miał kolegę, a ojciec kolegi, Aleksandr Iwanowicz, był dyrektorem w centrali handlowej. Ja do niego poszedłem i zapytałem, czy może mi pomóc. On się na ropie nie znał. „Ale – mówi – mam kolegę Jugosłowianina, Chorwata, który w tym od lat siedzi”. Zadzwoniłem do tego kolegi. Umówiłem się i on w trzy godziny udzielił mi pierwszej lekcji. Powiedział: „Ty mi będziesz sprzedawał to, co ci da Palianow, a ja będę cię uczył”.
Jak się ten pana nauczyciel nazywa?
Miodrag Stanic. Pracował dla włoskiej firmy, która się nazywa Petraco. Do tej pory mamy z nią kontakty.
Czego on pana nauczył?
Wszystkiego – od przeliczania baryłek na tony do obliczania ceny. Jak frachtować statki, jak dowieźć ropę do portu...
Wysyłaliście tę ropę statkami?
Kupowaliśmy w Noworosyjsku i sprzedawaliśmy do Włoch. Pierwszy statek dla Petraco poszedł do Laweiry we Włoszech.
I z setek tysięcy dolarów zaczęły się robić miliony?
Na razie do jednego statku dołożyliśmy, z drugiego połowę zarobku wziął bank. Policzyli prowizję jak za zamrażarki, a na ropie zarobku tyle nie ma. Zrozumieliśmy, że przez zwykły bank ropą handlować się nie da.