Jeśli coś kosztuje tak niewiele, że opłaca się to kupić, przepuścić przez konia i używać jako nawóz do kwiatów, to jesteśmy na wyprzedaży. Tę myśl sformułował w latach 60. Kurt Vonnegut Jr, który nie jest żadnym badaczem rynku, tylko pisarzem. Chodziło o słomiane kapelusze.
– Ludzie zaczynają biec i tratować się nawzajem. Ktoś krzyczy spod nóg, ktoś się czołga na bok – opisuje weteran słynnej nocnej wyprzedaży w łódzkim Media Markt. Pękały kości i szyby wystawowe, ludzie mdleli, dusili się, policja pałowała. Ktoś stał na ladzie i apelował do klientów o szacunek dla zdrowia. Wzięli go za chama, który blokuje wejście, żeby samemu upolować najlepszy towar. Chodziło o discmany po złotówce.
– Wyprzedaże sezonowe pozwalają pobudzić sprzedaż, odzyskać utopione w starym towarze pieniądze, przyciągnąć nowych klientów – mówi dr Mariusz Trojanowski z Katedry Marketingu Wydziału Zarządzania UW. – Wyprzedaż to skuteczna, samoistna metoda promocji. Chodzi o ruch w interesie.
Ostatnie sztuki sezonu!
Dzieje wyprzedaży w Polsce są krótkie i gwałtowne jak akcja w Media Markt. Najpierw nie było ich wcale, bo niczego nie było w sklepach. Potem służyły wypchnięciu bubla ze sklepu do klienta. A dzisiaj Longina Lewandowska-Borówka, rzecznik Federacji Konsumentów, nie znajduje w komputerze ani jednej skargi konsumenta na wyprzedaż. – Myślę, że to zaczyna się trochę cywilizować – mówi ostrożnie.
Wczoraj przeprowadziła badanie w losowo wybranym sklepie z odzieżą. Za szybami zalepionymi plakatami: „Wszystko 50% taniej!”, okazało się, że to akurat prawda: wszystko przecenione. Dawniej zapewne przeszłaby przez sklep pełen drogich ciuchów, aby pod ścianą znaleźć kosz ze wzgardzonymi tanimi chustkami do nosa albo słomianymi kapeluszami.