Archiwum Polityki

Licencja na zabijanie

Polscy masarze znaleźli się w stanie wojny z weterynarzami. Pierwsi walczą o prawo istnienia na rynku Unii Europejskiej, drudzy muszą decydować, kto się do tego nadaje, kto nie.

Policjanci i prokuratorzy są zgodni, że to był bandycki majstersztyk. Bomba, która wysadziła w powietrze jednorodzinny domek należący do powiatowego lekarza weterynarii z Kartuz, została zdetonowana za pomocą telefonu komórkowego. Tak technicznie zaawansowany mechanizm kosztuje tyle co przyzwoity samochód. Niewiele mniej biorą profesjonaliści za samo przeprowadzenie zamachu. Komu aż tak naraził się weterynarz, aby w zemstę zainwestować 100 tys. zł?

Sąsiadom z osiedla wszystko tłumaczy znaleziony w pobliżu wybuchu kartonik z napisem: „Jest nas 30 tysięcy”. Tyle osób może stracić pracę, jeśli do maja 2004 r. weterynarze nie zakwalifikują do Europy (czyli według norm UE) wszystkich polskich ubojni, zakładów mięsnych, mleczarni i przetwórni ryb, które się o to ubiegają. Policja oficjalnie o niczym nie wie.

Śmierć weterynarzom

Maj blisko, unijni inspektorzy dokonują właśnie wstępnych przeglądów, więc ludziom z branży coraz częściej puszczają nerwy. Ofiary padają po obu stronach. W materiałach Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy Rzeczpospolitej Polskiej z siedzibą w Warszawie znaleźć można informację o lekarzu weterynarii z Przedcza (Wielkopolska), któremu w ostatniej chwili przed zamarznięciem udało się wydostać z chłodni poubojowej. Zamknięto go tam, oczywiście przypadkiem, i nie miało to, rzecz jasna, nic wspólnego z faktem, iż parę chwil wcześniej zdecydowanie odmówił uznania miejscowej przetwórni za zgodną z normami unijnymi.

Inspektorom z Olsztyna podczas wizytacji zakładów mięsnych w Elblągu ktoś poprzecinał w samochodach przewody hamulcowe. W trudnej sytuacji na drodze ratowali się ostrym zjazdem na pobocze.

Polityka 6.2004 (2438) z dnia 07.02.2004; Kraj; s. 24
Reklama