Bardzo niekonwencjonalny z pana nauczyciel. Matematyk, a nie daruje złej polszczyzny, za to z klasyczną szkolną dyscypliną na bakier.
Rzeczywiście, u mnie nie wolno mówić: "Rozwiążę te zadanie; Wyłanczam przed nawias; Wziełem książkę". Ale wolno pójść do barku po herbatę i pić podczas zajęć - ja robię to samo.
Twórczy luz?
Jeśli to komuś pomaga w myśleniu, może rozwiązywać zadania przy tablicy, trzymając w jednej ręce kredę, a w drugiej jabłko. Podczas prac klasowych, zwłaszcza dwugodzinnych, można rozgryzać problemy wraz z kanapką. Mnie to nie przeszkadza, a im pomaga w rozładowaniu napięcia. Zaspokojenie głodu może przynieść lepsze rozwiązania. Przyznam się do jeszcze większej demoralizacji. Gdy widzę, że jakiś uczeń mimo moich największych zachęt i starań nie chce się uczyć matematyki - to mu daruję. Gdybym skupiał się na nim, wtedy zaniedbywałbym wszystkich uczniów, którzy chcą ze mną pracować.
I w tej atmosferze matematycznej herbaciarni, gdzie kto nie chce, ten nie musi, dochował się pan stu olimpijczyków?
Spora grupa pochodziła ze szkół, gdzie nigdy nie pracowałem. Na przykład mojego pierwszego olimpijczyka - Artura Sowę, ucznia technikum mechaniczno-elektrycznego - przygotowywałem podczas zajęć międzyszkolnego koła matematycznego. Teraz robi karierę naukową w USA, doktoryzował się tam z matematyki. Prowadzę kółka matematyczne dla dzieci ze szkół podstawowych i średnich, w Toruniu i Bydgoszczy. Ci, którzy mieszkają daleko stąd - np. w Stalowej Woli, Jeleniej Górze - należą do kółka korespondencyjnego.
Korespondencyjnie rozwija pan talenty?
Nie robię nic wielkiego. Zaczynam od spisu literatury, którą młody człowiek powinien przeczytać.