Jest to impreza, która pochłonęła główne środki kinematografii i zaabsorbowała uwagę opinii jak żadna inna. Zaś jest to ekranizacja powieści napisanej z górą wiek temu; reżyser zapowiedział też, że zajmie się następnie operą Moniuszki "Straszny dwór", pochodzącą również z owego czasu; wejdzie też wkrótce na ekrany "Pan Tadeusz", kolejny pomnik narodowy, także należący do minionego stulecia. Wygląda na to, że na progu XXI wieku nasze kino wzywa do odwrotu w archeologię.
Co nie może być bez wpływu, tym bardziej że kino okazało się bezsilne wobec współczesności i zajęcie się ową starożytnością stanowi, wobec braku aktualnego programu, istny czyn rozpaczy; ale jest to desperacja wystawna, narzucająca się, zajmująca wyobraźnię i być może prowadząca do zachwiania proporcji. Jakie mogą być tego skutki?
W wypadku "Ogniem i mieczem" reżyser oświadczył, że postarał się o usunięcie lub złagodzenie anachronizmów, które dziś mogłyby brzmieć irytująco. Co więcej, powieść jest czytadłem, które stosując dzisiejszą terminologię można by określić jako sensacyjno-przygodowe. Sienkiewicz jest znakomitym narratorem, czyta go się wartko, nie zastanawiając się nad szczegółami, i jeżeli film zachowa tę dynamikę, może być traktowany jako rozrywkowe, cokolwiek fantastyczne widowisko kostiumowe, pożyteczne, bo informujące co nieco o przeszłości.
Jednak nawet po wprowadzeniu poprawek i przy założeniu, że mamy do czynienia z zabawą, pozostaje coś, czego wykluczyć się nie da: mentalność, jaką reprezentuje Sienkiewicz, która raz po raz wyłania się pod spodem brawurowej fabuły; dostrzega się ją przy uważnym czytaniu i nie mogła też ona nie przeniknąć do filmu.
Polska, ale jaka?
Chodzi o to, że Sienkiewicz, podobnie zresztą jak Mickiewicz i także Moniuszko, rozumieją pod pojęciem "Polska" coś innego niż my, którzy już przyzwyczailiśmy się trwale do wyglądu naszego aktualnego państwa.