Archiwum Polityki

Gra w odbijanego

Pozwolę sobie ostrzec przed pójściem do kina tych, którzy nie lubią nadmiaru scen bitewnych, przeplatanych rzewną pijatyką. Ostrzeżenie poniekąd daremne, skoro już przeszło sto lat temu Aleksander Brückner, zarzucając Sienkiewiczowi, iż ukazuje w "Trylogii" przeszłość "zbyt jaskrawo, a jednostronnie", zapowiadał, iż Mistrz w końcu znuży czytelnika, któremu "w ciągłym hałasie wojennym lub gwarze biesiadnym trudno będzie uchwycić fizjognomię codziennego życia". Przepowiednia ta nie sprawdziła się ani na jotę.

Odradzałbym również obejrzenie "Ogniem i mieczem" widzom lubiącym stałe przeplatanie akcji kawałkami golizny, której nie oszczędzono nawet tak pruderyjnej Marii Rodziewiczównie (vide ekranizacja powieści "Między ustami a brzegiem pucharu"). Scen wojenno-sadystycznych jest też w tym filmie, w porównaniu choćby z "Panem Wołodyjowskim", bardzo niewiele. Kogóż z widzów raczonych codzienną porcją telewizyjnych horrorów mogą zresztą dziś one przejąć. Nawet tak ulubiona przez Sienkiewicza gra w odbijanego (wróg ojczyzny porywa patriotycznemu bohaterowi ukochaną, którą potem trzeba będzie przemyślnie odbijać) obywa się bez prób gwałtu. Szlachetny Bohun nie idzie śladami księcia Bogusława czy Azji Tuhajbejowicza, którzy w porywie nieokiełznanej żądzy sięgali do arsenału fizycznej przemocy. Wszystko to sprawia, iż przy anonsach filmowych "Ogniem i mieczem" można śmiało zamieścić uwagę "dozwolony od lat 12".

Skoro już o Bohunie była mowa, to na szczęście nie sprawdziły się moje obawy, wyrażone ongiś na tych łamach ("Chmielnicki na dwa sposoby", POLITYKA 40/97), a mianowicie, iż Hoffman zamknie swą ekranizację sceną, w której Bohun i Skrzetuski, aby uniknąć dalszych pojedynków, wydadzą Helenę za mąż, na przykład za Rzędziana. A następnie coś powiedzą o trwałej, braterskiej przyjaźni polsko-ukraińskiej. Ta zrodzona z mojej złośliwej imaginacji scena została przez reżysera zastąpiona inną, także zresztą nie figurującą w "Ogniem i mieczem". Pan Skrzetuski zrywa pęta z ofiarowanego mu Bohuna i puszcza dzielnego Kozaka na wolność, niczym Jurand ze Spychowa Zygfryda w "Krzyżakach". Odjeżdżającego na pięknym rumaku w siną dal Bohuna żegna tęskne spojrzenie Heleny, w którym widz mógłby się na dobrą sprawę dopatrzyć spóźnionej refleksji: A może ten pełen fantazji i temperamentu Kozak lepiej by się zdał na męża od Jezusa Chrystusa w roli oficera jazdy, jak arcyzłośliwie nazwał był Skrzetuskiego Bolesław Prus w swej sarkastycznej recenzji z "Ogniem i mieczem".

Polityka 8.1999 (2181) z dnia 20.02.1999; Kultura; s. 51
Reklama