Pasja’’ Mela Gibsona ma surowych krytyków. Różni ludzie – często wybitni – wytykają filmowi różne rzeczy: hollywoodzki kicz, antysemityzm, epatowanie przemocą, wypaczenie przesłania Ewangelii. Po obu stronach barykady znajdziemy ludzi, którzy zwykle chodzą osobnymi ścieżkami. Co na przykład łączy premiera Tadeusza Mazowieckiego z młodymi polskimi konserwatystami chrześcijańskimi z czasopisma „Christianitas”? Nic – prócz pochwały dzieła Gibsona. Katolik Mazowiecki jest entuzjastą soborowych reform w Kościele, katoliccy redaktorzy „Christianitas” – bynajmniej. Ale w kwestii „Pasji” ich ścieżki się przecięły. Znaczy to, że jest w filmie jakaś siła i jakaś prawda, która pozwala się spotkać ludziom o całkowicie odmiennych poglądach na politykę i Kościół.
Oglądałem „Pasję” w krakowskim kinie Kijów. Sala na 800 miejsc była prawie pełna. Niektórzy weszli na projekcję z torbami popcornu. Widownia była jak z sondażu socjologicznego: wszystkie stany i grupy wiekowe. Nikt nie wyszedł przed końcem filmu, nikt nie chrupał prażonki. Przez bite dwie godziny na sali panowała absolutna cisza. Po filmie wielki tłum rozszedł się do domów w skupieniu. Czy to możliwe, żeby ponad pół tysiąca ludzi miało hurtem zły gust, ciągoty do fanatyzmu i sadomasochizmu – i przejawiało kompletny analfabetyzm religijny?
„Pasja” według Gibsona jest jak psychologiczny test plam atramentowych Rorschacha. Powiedz, co widzisz, a powiem ci coś o typie twojej wrażliwości, inteligencji, osobowości. Na dodatek powiem ci coś o typie twojej religijności. Może się okazać, że typ wrażliwości łączy ludzi ponad podziałami intelektualnymi. To dlatego możliwy jest paradoks z Mazowieckim i konserwatystami.