Zamknięci w lecącej nad Alaską awionetce walczą jak na gali freak-fightowej.
Inauguracja Donalda Trumpa to nie tylko triumfalny powrót byłego prezydenta, ale i dowód na wygraną bitwę w wojnie kulturowej. Hollywood ma doglądać trzech generałów – Sylvester Stallone, Mel Gibson i Jon Voight.
Rozmowa z aktorem i reżyserem Melem Gibsonem o tym, czym jest dla niego kino wojenne i czy podjąłby się kręcenia go dla Polaków.
Gibson wspaniale wyczuł nastroje dzisiejszej Ameryki, zmęczonej wojnami, już od dawna niepamiętającej o wyczynach Rambo i jemu podobnych komiksowych herosów.
Do kin wchodzi superprodukcja „Mad Max: Na drodze gniewu”. Ale czar pierwowzoru tytułowego mściciela polegał na tym, że był bohaterem filmu niskobudżetowego, stworzonego na peryferiach i zupełnie przypadkiem.
Mel Gibson, hollywoodzki gwiazdor, oscarowy reżyser, a także homofob, mizogin, antysemita i damski bokser, okrzyknięty przez media największym antybohaterem XXI wieku, podnosi się z kolan.
To nie jest spóźniona recenzja filmu Gibsona
„Apocalypto” Mela Gibsona przenosi widza do krainy Majów, jednej z głównych indiańskich cywilizacji prekolumbijskiej Ameryki. Mimo egzotycznego sztafażu Gibson-aktor i reżyser znowu opowiada tu swoją, wciąż tę samą, krwawą historię o pierwotnych ludzkich instynktach i konfrontacji dobra ze złem.
Na razie trudno powiedzieć, czy zwyciężył Mel Gibson jako artysta, czy też Bohater jego kontrowersyjnej „Pasji”.