Archiwum Polityki

OFFensywa niezależnych

Czym polskie kino niezależne różni się dziś od kina oficjalnego, pomijając oczywiście niższy budżet? Jak pokazał ostatni wrocławski Festiwal Filmów Niezależnych OFFensiva, nie są to różnice aż tak wielkie. Na czym zatem polega niezależność?

Spora część filmów pokazanych podczas wrocławskiego festiwalu mogłaby bez trudu znaleźć się tak w publicznej jak i komercyjnej telewizji. Zwłaszcza że offowi twórcy bez skrępowania sięgają po aktorów zgranych w sitcomach i kabaretach (Andrzej Grabowski czy Steffen Moeller w „Końcu wojny” Tomasza Szafrańskiego), gwiazdy pierwszej kategorii jak Anna Dymna i Jerzy Trela czy gwiazdy wstępujące jak Karolina Gruszka. Większość offowych produkcji to etiudy studentów szkół filmowych, opatrzone znanymi nazwiskami sprawujących opiekę artystyczną profesorów i podziękowaniami dla równie słynnych reżyserów. Mowa o ich niezależności jest równie nieuprawniona jak ustawianie w szrankach z amatorskimi filmikami, których autorom nie miał kto powiedzieć, że popełniają szkolne błędy montażowe czy narracyjne.

Jednym z najciekawszych i najbardziej dojrzałych filmów OFFensivy był półgodzinny „Kontroler” Petera Vogta, studium psychopatyczne zgorzknienia „kanara”, z doskonałym Arturem Barcisiem w roli tytułowej. Tyle że jedynym uzasadnieniem pojawienia się tego filmu w nurcie off może być fakt, że profesjonalni reżyserzy nie mają dla Barcisia odpowiednich ról.

Najbardziej jednak offowemu kinu brakuje drzwi, które mogłoby wyważać, bo wszystkie zostały już wyważone znacznie wcześniej. Nie ma przestrzeni, która nie zostałaby już zagospodarowana, nie ma tematów tabu, które nie byłyby wcześniej podjęte w oficjalnych nurtach kina, nie ma wreszcie cenzury, która spychałaby filmowców do getta festiwali pokazywanych w małych salkach na wypożyczonym sprzęcie. Offowy festiwal w multipleksie, gdzie nie mają szans trafić najambitniejsze filmy dla wyrobionych widzów, to sprzeczność sama w sobie.

Kino, które chce nazywać się niezależnym, miota się więc między migotającymi kolorowymi obrazkami wideoklipów, ponurą rzeczywistością, która nie pozostawia żadnej nadziei, a grepsami, w których najważniejszy jest rechot.

Polityka 13.2004 (2445) z dnia 27.03.2004; Kultura; s. 72
Reklama