Na często zadawane w wywiadach pytanie, jaką właściwie muzykę uprawia, Diana Krall zawsze odpowiada tak samo: gram jazz na fortepianie i śpiewam piosenki. Jest w tym pewnie trochę kokieterii, aczkolwiek wykonywane przez Krall utwory rzeczywiście łączą w sobie bezpretensjonalność popowego przeboju z finezją jazzowego frazowania. Dochodzi do tego inny jeszcze, równie niebagatelny czynnik – głos. Jak pisał jeden z amerykańskich krytyków, „intymny kontralt Diany Krall może doprowadzić do palpitacji serca”.
40-letnia wokalistka z Kanady rozgłos zyskała w 1996 r., kiedy jej trzecia solowa płyta „All For You” nieprzerwanie utrzymywała się na listach płytowych bestsellerów, zaś przez redakcję „New York Times’a” została uznana za jeden z dziesięciu najlepszych albumów roku. Inna, później wydana płyta „When I Look In Your Eyes” przekroczyła nakład miliona sprzedanych egzemplarzy, co w przypadku jazzu wydaje się zjawiskiem niezwykłym.
Najprościej byłoby powiedzieć, że sukces Krall jest efektem jej niepospolitego talentu popartego wszechstronnym muzycznym wykształceniem, ale to tylko jedna strona medalu, którego rewers obejmuje inteligentny dobór stylu i repertuaru tudzież sposób, w jaki artystka prezentuje się publicznie.
Przywołane wyżej pytanie o styl ma wymiar nie tylko estetyczny, bo odnosi się także do kwestii zapotrzebowania na taki, a nie inny rodzaj muzyki. Otóż Diana Krall nie kryje, że najważniejszym jej idolem jest Nat King Cole. Jeszcze 20 lat temu takie wyznanie przyjęto by najpewniej ze sporym zaskoczeniem, wszak Nat King Cole, który zaczynał jako pianista jazzowy, przeszedł do historii głównie dzięki swoim lirycznym piosenkom, zaś w dobie tryumfów agresywnego rocka z jednej strony i ekspansji jazzowej awangardy z drugiej spokojny, aksamitny baryton Cole’a uchodził za symbol estradowego konserwatyzmu.