Jestem alergikiem” – to wyznanie powtarzają jak mantrę. Mówią tak ludziom, których pierwszy raz widzą na oczy. Kelnerom w restauracji, którzy do zamówionej wody mineralnej z własnej inicjatywy dorzucają cytrynę (alergen). Pasażerom w pociągu, którzy spragnieni świeżego powietrza chcą otworzyć okno i wpuścić do przedziału wszechobecne od wczesnej wiosny pyłki roślin (alergen). O alergii mówią lekarzom, zanim ci sięgną po druk recepty (uczulenie na leki), fryzjerowi, żeby nie przyszło mu do głowy wzmacnianie włosów preparatami (alergeny). Gdy widzą psa lub kota, uciekają w popłochu, bo futrzak to chodzące alergeny, które duszą lub sprawiają, że ręce pokrywają się swędzącymi bąblami. Uczulenie może powodować światło, sperma, własny pot, aparat na zębach, środek znieczulający, atrament z drukarki, o owadach nie wspominając. Właśnie dlatego mianem atopików, czyli dziwaków (od greckiego atopia – dziwność), określa się cierpiących na najczęstszą odmianę tej choroby – atopowe zapalenie skóry i astmę atopową.
Po kilku latach choroby świat alergika dzieli się dychotomicznie: na to, co jest alergenem, i na to, co nim nie jest. Jego układ odpornościowy traktuje jak zagrożenie pokarm (alergia pokarmowa), pyłki w powietrzu (wziewna), dotknięty przedmiot (kontaktowa). Źle definiuje wroga, ale zwalcza go z zaciekłością. Bo alergia to reakcja obronna organizmu na substancje, których normalni ludzie nie zauważają.
Z badań wynika, że co trzeci Europejczyk to alergik. W Polsce dane na temat choroby są wyrywkowe i chaotyczne. Zbieranie informacji zaburzą jeszcze bardziej wprowadzone od tego roku jednolite zasady kontraktowania świadczeń medycznych. Ponieważ leczenie uczuleń jest nisko wyceniane przez NFZ – rejestruje się inne choroby, które alergiom towarzyszą, a są lepiej płatne.