Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Szkoła w oślej ławie

Żegnamy właśnie stare matury. Od przyszłego roku obowiązywać będą nowe. Wydaje się jednak, że reforma oświaty wytraciła impet i utknęła. Szkoła zmienia się, ale dużo wolniej niż wymogi nowoczesnego społeczeństwa. W tym sensie ciągle oblewa swoją maturę.

Paradoksem polskiego szkolnictwa jest to, że wyzwala ono aktywność i energię twórczą na dwóch krańcowych piętrach edukacji: w przedszkolu, gdzie dziecko zaspokaja swoją pierwszą ciekawość, i na studiach, gdzie zaspokaja ostatnią. Przeładowana podstawówka oducza stawiania pytań, gimnazjum ma kłopoty z własną tożsamością, nie wiadomo wciąż, czy ma być rozwiniętą i przedłużoną podstawówką, czy zaproszeniem do liceum, w tym zaś z kolei w błyskawicznym tempie próbuje się posklejać to, co porozpadało się wcześniej i równocześnie jakoś przygotować do matury.

Grzech pierwszy: konserwatyzm

To, co miało być podstawową zaletą reformy, stało się jej przekleństwem. Postanowiono, że programy – w przeciwieństwie do obowiązujących niegdyś – będą charakteryzować się bardzo dużą ogólnością, ich szczegółowe treści mają być wypełniane przez szkołę. Takie założenie miało dać nauczycielom swobodę w konstruowaniu zajęć lekcyjnych, wyzwolić ich pasje twórcze i sprawić, by uczniowie szczególnie zainteresowani jakąś problematyką mogli mieć także wpływ na przebieg lekcji. Jednak i jedni, i drudzy często czują się tak, jakby zostali wrzuceni na głęboką wodę: w miejsce szkolnej twórczości i aktywności wkroczył chaos i zagubienie.

W istocie każdy musi radzić sobie sam z podstawami nauczania tyleż szlachetnymi, co ogólnikowymi. Oto wśród celów edukacyjnych, realizowanych na lekcjach języka polskiego w gimnazjum, wyróżniono „uczenie istnienia w kulturze, przede wszystkim w jej wymiarze symbolicznym i aksjologicznym, tak by stała się wewnętrzną i osobistą własnością młodego człowieka”. Równie daleko sięgają twórcy podstawy programowej geografii.

Polityka 20.2004 (2452) z dnia 15.05.2004; Raport; s. 3
Reklama