Sosnowski to prawdziwy człowiek–orkiestra. Niegdyś, na początku lat 90., poważny badacz uniwersytecki, krytyk najnowszej literatury, wreszcie błyskotliwy publicysta społeczno-polityczny „Gazety Wyborczej”, porzucił kilka lat temu wszystkie dotychczasowe profesje, by uczyć w szkole średniej, prowadzić w radiu audycje (jest obecnie redaktorem Trójki), a także, by pisać powieści. „Prąd zatokowy” to jego czwarta książka i znów, na pierwszy rzut oka, odmienna od pozostałych. Przypomnijmy: debiutancki „Apokryf Agłai” był politycznym thrillerem wyposażonym w drugie, metafizyczne dno, „Wielościan” powieścią generacyjną, która prezentowała jeden ze scenariuszy formowania się postaw i światopoglądowych wzorców dzisiejszego pokolenia czterdziestolatków, a „Linia nocna” to znów zbiór opowiadań z dreszczykiem, opartych na grze wyobraźni oraz wizjach sennych.
Czy coś jednak łączy te tak różne, zdawałoby się, książki? Wydaje się, że scalającym elementem są pytania o ludzką duchowość, tyle że zadawane w przypadku każdej kolejnej wypowiedzi artystycznej za pomocą innej formy. W „Prądzie zatokowym” pytania te ujawniają się już z całą mocą, być może stanowiąc swoiste podsumowanie dotychczasowej drogi twórczej Sosnowskiego. A ponieważ jest to powieść wielowarstwowa i wielowątkowa – wymaga uwagi w lekturze i zgody czytelnika na rozmaite niespodzianki oraz pułapki, które zastawia autor. Jej wzorem jest z pewnością dawny model młodopolskiej powieści modernistycznej. W tego typu książkach mieszają się: esej, proza fabularna, eseistyka, próby naukowego wykładu, a nawet poezja. Poza tym proza modernistyczna skupia się bardziej na kwestiach psychologicznych i ideologicznych niż na zajmującej akcji.
Historia opowiedziana w książce ma dwa plany czasowe, które w zakończeniu zazębiają się i uzupełniają, dając przynajmniej częściowe wyjaśnienie licznych zagadek.