Żadne wizje wspólnej przyszłości nie są w stanie rozbudzić takich emocji jak spory o przeszłość. Gwałtowny spór wokół Centrum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie nie jest wyjątkiem, wystarczy przypomnieć gorącą temperaturę naszej debaty wokół pogromu w Jedwabnem czy niemieckiej wokół mauzoleum Holocaustu.
Spór o przeszłość jest sporem o pamięć historyczną na przyszłość.
Co i jak uda się przekazać następnym pokoleniom, gdy już nie będzie bezpośrednich świadków historii. Ich wspomnienia i solidne prace naukowe będą zmumifikowane w archiwach. A pamięć historyczna – zmitologizowana i skostniała w granitowych pomnikach – będzie się opierać jedynie na wybranych, wykoślawionych faktach i sprymitywizowanych interpretacjach. Jak łatwo o nadużycia historycznych metafor, przekonujemy się wtedy, gdy w Niemczech jednym tchem porównuje się planowe wyniszczenie całych narodów z powojennymi wysiedleniami Niemców, a u nas, gdy wejście do Unii Europejskiej porównuje się z kolejnym rozbiorem Polski.
Skłonność do posługiwania się stereotypami i nadużywania historycznych metafor jest powszechna. W przypadku Polski jednak uzależnienie od wzorców historycznego myślenia jest silniejsze niż w krajach o normalnej państwowości, niepoprzerywanej rozbiorami, okupacjami i długimi okresami ograniczonej suwerenności. Literatura piękna, historiografia i pamięć narodowa przechowywana w Kościele katolickim była przez cały wiek XIX namiastką nieistniejącego państwa i fundamentem tożsamości społeczeństwa zagrożonego w swym bycie. Odzyskanie państwa w XX w. szło u nas w parze z poczuciem zagrożenia ze strony sąsiadów, tragicznie zmaterializowanego we wrześniu 1939 r.