Archiwum Polityki

Tragedia w cieniu chaosu

Pozbawiona sensu reforma służby zdrowia nie ma dziś sojuszników

Ja sam tego systemu nie naprawię. Narodowy Fundusz Zdrowia jest tylko narzędziem, a bez współpracy z Ministerstwem Zdrowia, Finansów i samorządami nic się nie uda zmienić” – tłumaczył mi w lipcu podczas jednej z rozmów prezes NFZ Maciej Tokarczyk. W ostatnią sobotę popełnił – jak wskazują na to wszystkie poszlaki – samobójstwo. Dwa dni wcześniej do dymisji podał się jego zastępca Mirosław Manicki, którego odejście minister zdrowia Leszek Sikorski skwitował krótko: dobrze, że odszedł, bo sam bym go zwolnił. Według ministra zarząd Funduszu odpowiada za obecny chaos w ochronie zdrowia. Czy odpowiedzialności nie ponosi jednak także minister, który nad Funduszem sprawuje ustawową kontrolę?

Konflikt między Leszkiem Sikorskim a zarządem Funduszu ciągnął się już od pewnego czasu, ale jego przesilenie nastąpiło w ubiegłym tygodniu, gdy przyjęto ostatecznie plan finansowy Narodowego Funduszu Zdrowia na przyszły rok. Minister zdrowia przeforsował w nim w porozumieniu z ministrem finansów utworzenie prawie miliardowej rezerwy z pieniędzy, które mogłyby zostać wydane na zakup świadczeń. Po co ministrowi rezerwa, którą dyrektorzy wojewódzkich oddziałów Funduszu nazwali w niewybredny sposób „dupochronem Sikorskiego”? Ano po to, by m.in. zabezpieczyć wypłaty z tytułu ewentualnych wyroków sądowych za nieszczęsną „ustawę 203 zł”. Zgodnie z ubiegłorocznym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, pieniądze na podwyżki z tytułu tej ustawy bezwzględnie się pracownikom należą (szpitale już wygrywają w sądach procesy o te kwoty wraz z odsetkami), więc minister chce mieć pod swoją kontrolą kwotę umożliwiającą pokrycie kosztów ewentualnych dalszych przegranych.

Polityka 41.2003 (2422) z dnia 11.10.2003; Komentarze; s. 17
Reklama