Fakt, że pierwszy od dawna obywatelski traktat o Polsce nie wyszedł spod pióra intelektualisty, filozofa, socjologa ani męża stanu, nikogo nie powinien dziwić. Z intelektualistami, filozofami, socjologami, a zwłaszcza z mężami stanu od dawna mamy kłopot. Jeżeli nawet jakiś się w Polsce pojawi, to zwykle dyskretnie, poza obrębem publicznej debaty. A jeśli ktoś już się włącza do debaty o ważnych polskich sprawach, to zwykle szczątkowo, cząstkowo, w jednej czy drugiej sprawie.
Chwała więc Lisowi, że zdecydował się zaprezentować całość swoich poglądów. Zwłaszcza że jako dziennikarz głównie telewizyjny miał wszelkie powody, by się od tego uchylić. Podobnie jak jego konkurenci.
Pani ma grzywkę i uroczą córeczkę. Pan ma różową koszulę i szybki samochód. Tyle z grubsza daje się na ogół powiedzieć o gospodarzach telewizyjnych programów informacyjnych.
Opinia dominująca w Polsce jest z grubsza biorąc taka, że dziennikarz, zwłaszcza dziennika telewizyjnego, powinien poprzestać na przekazywaniu ludziom informacji. To jest pozornie sensowne. Ale tylko pozornie. Bo przecież wszystkich informacji przekazać się nie da, a te, które przekazujemy, trzeba uszeregować według jakiejś hierarchii ważności. Dziennikarz dokonuje wyboru wedle tego, co uważa za ważne, czyli wedle wyznawanych przez siebie poglądów. Irak czy Czeczenia? Głód w Afryce czy problemy na Wall Street? Zjazd SLD czy przemówienie Leppera? Nie jest też bez znaczenia, w jakim emocjonalnym sosie te informacje padają. Skoro zaś dziennikarze – chcą tego czy nie chcą – opisują świat zgodnie ze swymi poglądami, nie powinni tych poglądów ukrywać.
Mniej państwa, więcej nadziei
Zatem na jakich intelektualnych i ideologicznych podstawach oparte są „Fakty” redagowane przez Tomasza Lisa w TVN?