Nie oszczędzaj na zdrowiu, oszczędzaj na lekach – takim hasłem próbuje zwabić do siebie klientów Euro Apteka przy pl. Starynkiewicza w Warszawie. – U nas kupisz leki w nieprawdopodobnie niskich cenach”. W odległości 400 m znajdują się jeszcze trzy inne apteki, które też starają się przyciągnąć klientów atrakcyjnymi rabatami i promocjami. Najstarszą w tym rejonie jest istniejąca od dziesięciu lat apteka Aker, której pod prawym bokiem wyrosła rok temu Euro, a pod lewym – zaledwie sześć miesięcy temu – Milenium. Porównanie cen kilku specyfików pokazuje, że w najmniej eksponowanej aptece Aker większość asortymentu można kupić najtaniej, a różnice niekoniecznie są groszowe. Scorbolamid, popularny lek na przeziębienie, kosztuje tu 6,05 zł (w Euro Aptece 6,06 zł, w Milenium 7,73 zł), ale za 100 kapsułek Geriavitu zapłacimy 79,90 zł, czyli o 4 zł mniej niż w Euro i aż o 14 zł taniej niż w Milenium. Ceny leków sprzedawanych na receptę różnią się od siebie nawet o 20 zł.
– Ta konkurencja kiedyś nas wykończy. Nie wiem, skąd się biorą tak niskie ceny u moich sąsiadów, skoro są niższe od cen w hurtowniach – ubolewa mgr farm. Anna Przybysz, właścicielka apteki Milenium. Na zarzut, że nie musiała przecież otwierać w tym punkcie trzeciej apteki (a ma już w stolicy dwie inne), odpowiada krótko: – Lepiej dla pacjenta, by apteka należała do polskiego aptekarza, niż by miał ją przejąć obcy kapitał. Zagraniczne sieci aptek zniszczą polską farmację.
Kolejka po kokosy
Taki sposób rozumowania cechuje większość aptekarzy z wieloletnim stażem pracy, którzy w ostatniej dekadzie otworzyli własne apteki (nieraz po kilka), a gdy ich rentowność zaczęła od dwóch lat gwałtownie spadać, gotowi są jak najszybciej ograniczyć konkurencję i chcą, by decyzjami administracyjnymi regulować wolny rynek.