Archiwum Polityki

Zaklinacze i ujeżdżacze

Na dobrą sprawę tę powieść powinien był napisać któryś z polskich pisarzy nurtu chłopskiego, a sfilmować ją któryś z polskich reżyserów. A jednak mimo kresowych legend, mimo husarii, szwoleżerów i ułanów "Zaklinacz koni" w Polsce nie powstał.

Co prawda to Litwini (i po części Białorusini), a nie Polacy, mają w herbie konia malowanego na płótnie, ale gdybyśmy chcieli się dopisać do typologii symboli narodów, to pewnie sobie przypisalibyśmy stepowego konia, tak jak Elias Canetti Anglikom przypisał okręt, a Niemcom - las mocno wbity korzeniami w ziemię.

Mamy panienki z dobrych domów jeżdżące konno, mamy metafory naszych losów, jak w "Lotnej". No i mamy "Szał" Podkowińskiego. Mieliśmy w PRL kult Bieszczad (a nawet westernopodobny film "Rancho Texas"). Mieliśmy aktora-ideologa narodowej mocy, który lubił grywać Piłsudskiego i kopiować Kossaka na ekranie, a potem - jak wieść niosła - nawet hodował konie, ale na "Zaklinacza koni" ani serca, ani wyobraźni nikomu nie starczyło.

I jest to całkowicie zrozumiałe. Zarówno powieść Nicolasa Evansa, jak i film Roberta Redforda są bardzo amerykańskie. Nie dlatego, że Montana jest nieco większa niż Bieszczady, a obyczaje na amerykańskim rancho to nie maniery dyrektorów hodowli koni, dajmy na to w Janowie Podlaskim. Ta kultowa już na całym niemal świecie opowieść o psychoterapii równoległej poharatanej dziewczynki i pogruchotanego konia jest całkowicie amerykańskim produktem niemal religijnej wiary w możliwość nowego powrotu człowieka do natury.

Ileż to takich amerykańskich legend dotarło do nas w ciągu ostatnich trzydziestu lat, kiedy to hippisi radzili nam dokładnie wsłuchiwać się, komu szumią trawy, co szepczą indiańscy czarownicy - nawet jeśli byli tylko wymysłem autora, jak Don Juan Castanedy, i jak odnaleźć siebie uciekając do rolniczej komuny u podnóża Gór Skalistych. Były to kolejne fale starego amerykańskiego mitu: Californian Dream, Steinbeck i dobrzy ludzie z Salinas, a w tle legenda Dzikiego Zachodu, krainy twardych, ale uczciwych i pobożnych ludzi, żyjących w zgodzie z prawami natury i prawem colta, wymierzających bandziorom sprawiedliwą sprawiedliwość.

Polityka 46.1998 (2167) z dnia 14.11.1998; Kultura; s. 54
Reklama