Ali, 21-letni działacz islamskiej organizacji studenckiej, uważnie oglądał mój pokazowy egzemplarz "Polityki" ze zdjęciem z Kosowa na okładce. - My, Irańczycy, jesteśmy bardzo zainteresowani sytuacją w Kosowie - powiedział z troską. - Rozumiem, bracia Muzułmanie - odpowiedziałem. - Nie, to nie o to chodzi. Mamy nadzieję, że nałożą sankcje na Jugosławię i wywalą ich z Mistrzostw Świata. Przecież jesteśmy w jednej grupie eliminacyjnej.
Rozmowę kontynuowaliśmy w miłej restauracji nad kebabem z kurczaka. Na ścianie, pomiędzy obowiązkowymi portretami przywódców, tuż obok posępnego ajatollaha Chomeiniego, do strzału składał się gwiazdor narodowej reprezentacji, grający w Bundeslidze, Ali Daei.
Mój Ali zaprosił do siebie na transmisję meczu Argentyna-Brazylia. Rodzice wyjechali, wpadną znajomi. Ze względu na różnicę czasu i opóźnienie relacji (by cenzorzy zdążyli wyciąć "nieprzyzwoite" sceny, np. nieodpowiednio ubrane kobiety, bez okryć zasłaniających dekolty i włosy, a nawet w ogóle jakiekolwiek panie, gdyż w Iranie nie wolno im wchodzić na stadiony, gdy rywalizują mężczyźni) mecz miał się zacząć w środku nocy. Nikomu z zebranych u Alego nie przeszkadzały zajęcia rozpoczynające się za parę godzin. O trzeciej emisję przesunięto na piątą i w końcu bez słowa wyjaśnienia niczego nie pokazano. O dziesiątej, niezbyt przytomny i trochę zeźlony własną lekkomyślnością, czekałem na umówione spotkanie w sekretariacie ważnego oficjela. Zadzwonił o jedenastej. - Przepraszam. Sam pan rozumie, ta historia z meczem. Może przełożymy na jutro?
Wielkie dni irańskiej piłki przypadły na lata 70., ostatnią dekadę rządów szacha. Poddani Pawiego Tronu trzykrotnie zdobywali mistrzostwo Azji, a w 1978 r., gdy narastał już rewolucyjny ferment, po raz pierwszy zagrali w Mistrzostwach Świata.