Banki prześcigają się w kuszeniu klientów, a ich oferta jest bogatsza niż firm samochodowych. Łatwiej pogubić się w procentach i systemach spłaty rat niż w koniach mechanicznych i pojemnościach silników.
Uważaj na stopy!
Na zakupy można się wybrać nawet z pustym portfelem. Niektóre banki (patrz tabela s. 102) gotowe są udzielić kredytu na całą kwotę niezbędną do kupienia samochodu. Wystarczy wylegitymować się odpowiednią zdolnością kredytową, czyli udowodnić bankowi, że dysponuje się stałymi źródłami dochodów, które pozwolą regularnie spłacać kredyt. Oczywiście kupując samochód lepiej mieć trochę własnych pieniędzy, bo wówczas pojawia się możliwość skorzystania z odroczonej płatności, zwanej kredytem kupieckim. Takie rozwiązanie oferują niektóre firmy samochodowe (np. Skoda, Volkswagen, Peugeot). Nabywca wpłaca część ceny (np. 40–60 proc.), a resztę dopłaca po pewnym czasie (po roku, a czasem i później) i to bez odsetek. To forma promocji. Firma samochodowa zamiast oferować rabat albo kusić gratisowymi elementami wyposażenia dodatkowego, zapewnia klientom nieoprocentowany kredyt. Wkład własny można uzyskać sprzedając auto dotychczas używane. Większość salonów przyjmuje w rozliczeniu auta używane. Można więc na zakupy pojechać starym samochodem, a wrócić nowym.
Pewna kwota gotówki będzie niezbędna nawet wówczas, gdy zdecydujemy się na kredyt obejmujący całą cenę auta. Zanim siądziemy za kierownicą, czeka nas trochę kosztów dodatkowych. Banki – świadome, że klienci zwracają przede wszystkim uwagę na stopę oprocentowania nominalnego – starają się zarabiać na dziesiątkach rozmaitych opłat dodatkowych, którymi już się tak nie chwalą: za rozpatrzenie wniosku kredytowego, za przygotowanie umowy, za udzielenie kredytu, za wystawienie promesy itd.