Przyszłość związków najłatwiej spotkać w większych, ale zarazem nowych firmach, mających młodą załogę. W sieciach hipermarketów, hoteli, w branży elektronicznej, ochroniarskiej, w przemyśle motoryzacyjnym. – Pewnie jestem postrzegany jako ktoś trochę egzotyczny, za młody, za inny – mówi Ryszard Tober, wąziutkie okularki, bródka, burza włosów zebrana w koński ogon. Kiedy mówi, chwilami błyska srebrny kolczyk, który zamocował pod językiem. Taka fantazja. Nie znosi szarości i monotonii.
Ten urodzony w lipcu 1980 r., miesiąc przed solidarnościowymi strajkami, absolwent technikum elektronicznego, student III roku historii, w przyszłości chciałby zostać pisarzem. A jest teraz etatowym sekretarzem komisji zakładowej NSZZ Solidarność w uruchomionej w 2000 r. firmie Flextronics w Tczewie. Związek zawodowy zawiązał się dwa lata później. Szefuje mu Krzysztof Andraszewicz, rocznik 1965. – Denerwowało mnie – relacjonuje Tober – że zaczęła rosnąć przepaść pomiędzy produkcją a biurem. W pewnym momencie kadra zarządzająca zapowiedziała oszczędności. Z pisma dyrektora generalnego wynikało, że będą one dotyczyły wszystkich pracowników. Potem okazało się, że wszyscy, to znaczy tylko produkcja, „niebieskie kołnierzyki”. Po imprezie integracyjnej postawiono nas pod ścianą: albo podpiszemy aneksy do umów i przejdziemy na 4/5 etatu, albo będą zwolnienia.
Andraszewicz i Tober namówili 10 znajomych, zarejestrowali tymczasową komisję zakładową „S”. Ludzie chyba najpierw nie wierzyli, że coś z tego wyniknie. Ale potem zwolniono tych, którzy nie podpisali aneksów do umów. Wypowiedzenia wręczano na nocnej zmianie, o trzeciej nad ranem, na zasadzie: pan się spakuje i idzie z nami.