Archiwum Polityki

Szkolne jęki

Polscy uczniowie nienawidzą szkoły: przodujemy pod tym względem w światowych rankingach. Ani państwowe, ani nawet prywatne szkoły ciągle nie mogą znaleźć sposobu, żeby dać się polubić.

Nudno. Niesprawiedliwie. Sztywno – tak piszą uczniowie o swoich poprzednich szkołach w ankiecie, którą przeprowadziliśmy w jednej z klas pierwszych LO w podwarszawskim Rembertowie. Szkole ani wyjątkowo dobrej, ani wyjątkowo złej, ot takiej, jakich wiele. O badaniach, którymi OECD objęła w ostatnich latach kilkadziesiąt krajów świata, było głośno już wcześniej, kiedy ogłoszono, że polscy uczniowie nie potrafią czytać ze zrozumieniem i analizować informacji. Polska wysuwa się według tych badań na pierwsze miejsce w dwóch kolejnych kategoriach: braku identyfikacji z własną szkołą (podobny wskaźnik ma tylko Korea Płd.) oraz częstotliwości wagarowania.

Jednocześnie nie od dziś wiadomo, że polscy uczniowie wypadają zwykle świetnie pod względem merytorycznym, wynoszą ze szkoły wiedzę solidniejszą i pełniejszą niż ich zachodni koledzy, w późniejszych latach bywają cenionymi na świecie fachowcami czy naukowcami. Gdzie zatem przebiega pęknięcie, które stawia polską szkołę w tym schizofrenicznym świetle? Może fałszywe jest samo założenie, że szkołę powinno się lubić? Może szkoła jest nie od tego i już?

– Nie lubić można toalety na dworcu, do której się wchodzi, wychodzi i więcej nie wraca, ale na pewno nie miejsca, w którym się spędza dzień w dzień tyle lat – odpowiada Dariusz Chętkowski, polonista z łódzkiego XXI LO im. Bolesława Prusa, autor głośnej książki „Z budy. Czy spuścić ucznia z łańcucha?”. – Bo jeśli się szkoły nie lubi, to jest ciągła męczarnia.

W ławce – na produkcyjnej taśmie

Był taki moment – kilkanaście, jeszcze dziesięć lat temu. Były takie roczniki – pierwsi uczniowie pierwszych społecznych szkół.

Polityka 43.2004 (2475) z dnia 23.10.2004; Społeczeństwo; s. 100
Reklama