Prowizja to słowo-klucz, które zdaje się wyjaśniać aferę Orlenu. Użył go Wiesław Kaczmarek, gdy w przypływie szczerości opowiedział „Gazecie Wyborczej” o kulisach aresztowania Andrzeja Modrzejewskiego, wówczas prezesa PKN Orlen. Nie można wykluczyć – zasugerował – że chodziło o to, kto zainkasuje prowizję z tytułu dostaw ropy do Polski. Choć potem twierdził, że został źle zrozumiany, pojawiło się przekonanie, że firmy sprzedające ropę muszą się opłacać polskim politykom. Tylko którym?
Tymczasem według oficjalnej wersji wydarzeń działania służb specjalnych wobec prezesa Modrzejewskiego, nawet jeśli mogły budzić wątpliwości, zostały podyktowane interesem państwa. Modrzejewski miał podpisać z zarejestrowaną na Cyprze firmą J&S niezwykle niekorzystny dla Polski kontrakt na dostawy ropy naftowej i trzeba było temu zapobiec. Tak to przedstawiali, jeszcze w 2002 r., premier Leszek Miller i szef ABW Andrzej Barcikowski. Następca Modrzejewskiego, Zbigniew Wróbel, wyrzucił wynegocjowany przez poprzednika kontrakt do koszta i zorganizował przetarg na dostawy ropy. W efekcie podpisał dwie długoterminowe umowy: ze szwajcarską spółką Petroval, oraz... firmą J&S.
Oficjalna wersja wydarzeń od początku budziła wiele wątpliwości. Nie było wiadomo, na czym polegała wyższość umowy ze spółką J&S podpisaną przez prezesa Wróbla nad tą, którą wynegocjował Modrzejewski. Pojawiła się nawet opinia, że obie umowy były takie same, tyle tylko, że J&S, który pierwotnie miał zostać jedynym stałym dostawcą ropy dla Orlenu, w nowym rozdaniu musiał ustąpić miejsca konkurentowi związanemu z koncernem Jukos – spółce Petroval. Rodziło się też pytanie zasadnicze: dlaczego, po tylu słowach krytyki pod adresem J&S, w ogóle zdecydowano się na usługi tej spółki?