Wielkie koncerny mają dziś problem z dwiema grupami klientów. Nastolatki są niestabilnymi konsumentami. Myślą emocjami, łatwo się zrażają, zaś raz przekreślony przez nich produkt jest skazany na rynkową porażkę. Od kołyski bombardowani obrazami roześmianych modelek i jeszcze bielszej bieli, uodpornili się, krytycznie filtrują reklamowe informacje.
Ich starsi koledzy to również twardy orzech do zgryzienia dla speców od marketingu. Zajęta para trzydziestolatków z dużego miasta większość dnia spędza w pracy. Wieczorem jedzą coś na mieście i robią zakupy w centrum handlowym. – Wiedzą dokładnie, na jaki film mają ochotę. Kupują go więc na płycie DVD i oglądają na ekranie kina domowego, zamiast skakać pilotem po kanałach – mówi Dariusz Przychoda z agencji BroadMind.
Tymczasem to zarazem najlepsze grupy klientów, o których zaciekle walczą producenci. – Nastolatki jeszcze nie zarabiają, ale potrafią pół roku oszczędzać na wymarzony ciuch. A dobiegający trzydziestki już zarabiają i lubią wydawać pieniądze na swoje przyjemności – mówi Przychoda. Trafić do nich z reklamą, to trafić w dziesiątkę. Wywołać wśród nich modę, to jak znaleźć żyłę złota. Ale jak to zrobić, gdy tradycyjna reklama przestaje być skuteczna? Gdy klient nie chce przyjść do reklamy, reklama idzie do klienta. Niesie ją trendsetter.
Jest młody, pewny siebie, zadowolony z życia. Nie boi się zaszokować znajomych, założyć odlotowy ciuch, zrobić coś ekstrawaganckiego. A inni patrzą i starają się go naśladować. Tak w dużym skrócie można opisać trendsettera (od ang. trend – moda i set – wyznaczać).