Nasz pojazd
Volvo 770, model 98, zestaw na 18 kołach – osiem przyczepy i dziesięć ciągnika siodłowego. Razem 23 tony na dwudziestu metrach długości i czterech wysokości. Przyczepa (13 ton) spięta na tzw. piątym kole ciągnika, które zawsze musi być dobrze nasmarowane, aby wytrzymać wielkie napięcia i obciążenia. Przestronna, klimatyzowana kabina z wygodnymi fotelami. W środku natężenie hałasu jak w osobowym: 72 decybele. Deska rozdzielcza z telefonem (via satelita) i pokładowym komputerem. 400-konny silnik, świetnie wytłumiony i izolowany. Ciepło podłogi wokół niego poczułem dopiero po 15 godzinach jazdy. Przeciętne zużycia paliwa: jeden galon ropy (4,4 litra) na siedem mil (ok. 11 km). Truck jest drugim, a czasem pierwszym domem. Jurek, przed poznaniem Jadwigi, mieszkał w nim rok. W sleeperze wygodne łóżko, pod nim stolik i dwa siedzenia, z których można złożyć drugie łóżko. Dwie szafki na ubrania, półki na drobiazgi, TV, mała lodówka i mikrofalowa kuchenka. Brak toalety i prysznica. Obie rzeczy są dostępne na truck-stopach (swego rodzaju motelach dla kierowców ciężarówek – patrz słownik).
Mój pierwszy w życiu postój w truck-stopie przed St. Louis. W mroku, wokół budynku sklepu i motelu, około sto oświetlonych sylwetek trucków. Powietrze drży od huku włączonych silników; pracują, by mogła działać klimatyzacja i lodówki. Przeszło 20 stopni Celsjusza, wilgotność powietrza 96 proc. Zawiesina ze spalinami. Byłem przekonany, iż nie zasnę. Na wygodnym łóżku, za zasuniętymi firankami, monotonne mruczenie silnika i zmęczenie uśpiły mnie w parę minut.
W przyczepie wieziemy zderzaki dla trucków w Meksyku, tranzytem przez USA. Jedziemy ze Stoney Creek, koło Hamilton w Ontario, gdzie mieszka mój kierowca Jurek Czarnecki, do Laredo w Teksasie i z powrotem – 5700 km.