Archiwum Polityki

Warto było burzyć?

Thomas Pynchon jest mistrzem destrukcji. W „Tęczy grawitacji”, którą wydano u nas po prawie trzydziestu latach od premiery, z powodzeniem zakwestionował to, co zwykliśmy uważać za literaturę: fabułę, postaci, język. Kłopot w tym, że w zamian nie ma nic do zaproponowania.

Powieść Pynchona daje odbiorcy podobne możliwości co książka telefoniczna. Na pytanie, jakie jest jej przesłanie, należałoby odpowiedzieć: jest takie, jakie się państwu wydaje.

Wtajemniczeni powtarzają, że „Tęcza grawitacji” to najważniejsza książka drugiej połowy XX wieku, nowy „Ulisses”, arcydzieło. O pisarzu mówią zaś bez wahania – geniusz. W tym przypadku nic nie jest jednak oczywiste, bo często mówi się o nim również, że jest hochsztaplerem, a jego twórczość to humbug. Nie bez znaczenia dla takich opinii jest fakt, że nie bardzo wiadomo, kim jest Thomas Pynchon, co więcej, pojawiają się podejrzenia, że nikt taki nie istnieje. O autorze „Tęczy grawitacji” krążą najbardziej absurdalne pogłoski: że pod tym nazwiskiem piszą inni pisarze, że tak naprawdę to pseudonim Salingera (który równie skutecznie chroni swoją prywatność), że to on jest „Unabomberem”. Kiedy ukazał się „Ptasiek” Williama Whartona, podejrzewano, że tę książkę napisał właśnie Pynchon.

Jaka zatem jest książka, która wywołuje tak skrajne emocje? Najkrócej mówiąc – intrygująca. Gdyby na serio traktować powieściową fabułę, byłaby to opowieść o niejakim Slothropie, amerykańskim oficerze, który w ostatnich latach II wojny światowej poszukuje niemieckiej rakiety V-2. Akcja najpierw dzieje się w Londynie, później w Niemczech. Karty 600-stronicowej „Tęczy grawitacji” zaludniają jednak dziesiątki postaci, które z tą opowieścią wiąże niezbyt wiele albo zgoła nic. Mamy tu też setki wątków i dygresji, których amplituda jest ogromna – od niewymuszonego komizmu (mapa miłosnych podbojów Slothropa pokrywa się np. z uderzeniami rakiet w Londynie), przez niesmaczne obscena (np. nurkowanie w ekskrementach), po wizje naszej cywilizacji rodem z najbardziej ponurej literatury science fiction.

Polityka 4.2002 (2334) z dnia 26.01.2002; Kultura; s. 52
Reklama