Spór trafił już do prokuratury. Kanadyjski właściciel Pafawagu żąda od Polskich Kolei Państwowych 623 mln zł odszkodowania. PKP bronią się, że lokomotywy zostały wykonane niezgodnie z umową. Kolej potrzebuje tych lokomotyw, żeby wzmocnić rozsypujący się tabor, nie ma jednak pieniędzy, żeby za nie zapłacić. Ale nie miała ich także wtedy, gdy podpisywała umowę. Pięć lat temu kontrakt na dostawę lokomotyw został PKP przez Ministerstwo Przekształceń Własnościowych narzucony, żeby sprzedać upadający Pafawag.
– Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła jednoznacznie, że kontrakt zawarty w 1996 r. przez poprzedni zarząd PKP był dla kolei niekorzystny – mówi rzecznik zarządu PKP Roman Hajdrowski.
Transakcja wiązana
Po kilku latach coraz bardziej histerycznych prób wepchnięcia przestarzałej fabryki bogatemu kupcowi Pafawag kupiła spółka Adtranz, utworzona przez światowe koncerny: szwedzko-szwajcarski ABB i niemiecki Daimler-Benz Transportation. Transakcja była wiązana. Adtranz zgodził się zapłacić za Pafawag 3,7 mln dol. (dziś to mniej więcej wartość jednej lokomotywy) i zainwestować w fabrykę kolejne 30 mln, pod warunkiem jednak, że PKP kupi od Pafawagu 50 lokomotyw wartych ok. 210 mln dol. Cena za fabrykę była bardzo niska, ale przedstawiciele Ministerstwa Przekształceń więcej niż o pieniądzach mówili o nowoczesnej technologii i polskiej racji stanu.
Wtedy wydawało się, że kontrakt uszczęśliwia wszystkich. Pafawag uniknie bankructwa, PKP unowocześnią sypiący się tabor, a Adtranz zyska stabilną pozycję na polskim rynku, trzecim w Europie pod względem długości sieci kolejowej. Dziś z umowy nie jest zadowolony nikt. PKP nie ma pieniędzy na zakup lokomotyw, Pafawagowi kredytowa pętla zaciska się na szyi coraz bardziej, Adtranz zdążył już sprzedać zadłużoną po uszy fabrykę kanadyjskiemu koncernowi Bombardier Transportation.