Nie po raz pierwszy zadziałał mechanizm, że wygrana sportowa przekłada się na tzw. rozszerzony optymizm. Zwycięstwo naszych przyniosło nadzieję, że wszystko pójdzie lepiej. Jak dochodzi do takiej generalizacji? Istota tego zjawiska tkwi korzeniami w dzieciństwie, gdy jedna emocja potrafi zabarwić całe postrzeganie świata. Ten pierwotny mechanizm może się odnowić w jakichś szczególnych uczuciowych okolicznościach. Mówimy na przykład, że zakochani patrzą na świat przez różowe okulary. Wszystko wydaje się im piękne, czyste i pozbawione wad.
Powrót do dziecięcego postrzegania świata niesie ze sobą przyjemną ekscytację, której chętnie ulegamy, a mecze piłkarskie są taką zbiorową podróżą w świat dzieciństwa, zredukowaną do silnych, wszechobejmujących przeżyć.
Wzmagane jest to przez wyraźny podział na nasze i obce. Moja znajoma mieszkająca w centrum Warszawy obserwując z okna przemarsz kibiców przez miasto stwierdziła, że przypomina jej to pochody Solidarności. Czuć było atmosferę jedności i wspólnoty, więzi między ludźmi. Gdy rodziła się Solidarność, było dla mnie jasne, kto jest dobry, a kto zły. Nie było w tym żadnych odcieni. Nie zastanawiałam się, czym na przykład różni się opcja Wałęsy od opcji Michnika. Oni byli dobrzy. Komuniści byli źli. W meczu piłkarskim jest podobnie. Nasi i obcy są rozdzieleni w sposób jasny i precyzyjny. Reguły są ściśle określone. Ewidentnie wiadomo, kto wygrał, a kto przegrał. To pomaga w jednoznacznym porządkowaniu rzeczywistości. Dlatego właśnie tak łatwo włącza się tu zasada rozdzielenia: all good, all bad. Wygraliśmy – wszystko jakoś się ułoży, przegraliśmy – katastrofa jest totalna, a będzie jeszcze gorzej. Część uznana zostaje za całość.