Archiwum Polityki

Gitara ciąglełka

30 listopada w Los Angeles umarł George Harrison. Śmierć „najspokojniejszego z Beatlesów” uświadamia, że mamy już za sobą całą epokę, której rytm wyznaczały nie tylko światowe wojny, ale także rockowe piosenki. Trudno wyobrazić sobie wiek XX bez czwórki długowłosych chłopaków z Liverpoolu. Byli nie tylko twórcami przebojów, idolami tłumów na całym świecie, wzorem młodzieżowej mody. Przede wszystkim dawno temu stali się legendą, która żyje nadal i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek żyć przestała.

Zespół The Beatles istniał niecałe 10 lat. Grupa Johna Lennona, Paula McCartneya i George’a Harrisona (perkusista Ringo Starr doszedł później) pod tą nazwą zaczęła występować w 1960 r., wiadomość o jej rozwiązaniu przekazano zaś prasie na jesieni 1969 r. Chociaż uważni obserwatorzy sceny muzycznej wiedzieli zawczasu, że musi dojść do rozpadu, formalny koniec Beatlesów wywołał prawdziwy wstrząs. Bulwarowe magazyny donosiły o samobójstwach fanów i fanek, a radio BBC nieustannie nadawało piosenki z najnowszej, wydanej we wrześniu 1969 r. płyty „Abbey Road”.

Krytycy muzyczni zgodnie twierdzili, że Beatlesi rozstali się u szczytu swoich twórczych możliwości. Prawie każda piosenka z „Abbey Road” i wcześniejszego „białego albumu” trafiała na listy przebojów, a o talencie liverpoolskiej czwórki z aprobatą wypowiadali się nawet eksperci od muzyki poważnej. Doszło do tego, że przeróbki beatlesowskich hitów włączyli do swojego repertuaru kameraliści z orkiestry Nevilla Marinera. Nikt nie miał wątpliwości: twórczość The Beatles, pozostając niekwestionowanym wzorcem muzyki rozrywkowej, wyszła daleko poza jej granice.

Jest wciąż niewyjaśnioną zagadką, jak to się stało, że w ciągu zaledwie kilku lat spółka Lennon-McCartney i dochodzący od czasu do czasu w roli kompozytora Harrison potrafili wyprodukować grubo ponad setkę piosenek, które już w momencie rejestracji na płycie obwoływano arcydziełami popmuzyki. Do dziś pojawiają się opinie, szczególnie często w publikacjach chrześcijańskich fundamentalistów, wedle których Lennon i jego koledzy zaprzedali dusze diabłu, więc prawdziwym autorem przebojów okazuje się sam Książę Ciemności.

Polityka 50.2001 (2328) z dnia 15.12.2001; Kultura; s. 40
Reklama