Przez całe wieki astronomia ograniczała się głównie do badań Układu Słonecznego. Gwiazdy były jedynie punktami odniesienia na sferze niebieskiej i dopiero około 200 lat temu uczeni zaczęli się nimi poważniej interesować. Studia nad galaktykami i Wszechświatem jako całością to temat XX w., natomiast Układ Słoneczny zawsze był w centrum uwagi. Wydawałoby się, że już odkryliśmy wszystkie najważniejsze jego obiekty, a obecne badania skoncentrują się na coraz dokładniejszym ich poznawaniu. Czy rzeczywiście znamy wszystkie planety obiegające Słońce?
Planety, w odróżnieniu od gwiazd, nie świecą własnym światłem. Widzimy je dlatego, że odbijają światło słoneczne. Im mniejsza planeta i im dalej znajduje się od Słońca, tym mniej światła odbija, a zatem tym słabiej świeci. Najodleglejszych obiektów nie można dostrzec gołym okiem, nie znali ich więc starożytni i średniowieczni astronomowie. Zostały odkryte dopiero dzięki użyciu teleskopów.
Szczęśliwy przypadek
W marcu 1781 r. angielski astronom William Herschel podczas rutynowych obserwacji zauważył nieco rozmyty obiekt, który zmieniał położenie na niebie. Sądząc, że to kometa, przez wiele nocy śledził ją przez swój teleskop. Po obliczeniu elementów orbity okazało się jednak, że ów obiekt porusza się daleko poza torem najdalszej znanej wówczas planety – Saturna. Była to więc kolejna planeta, siódma licząc od Słońca. Nadano jej imię boga niebios – Urana.
Odkrycie Urana było więc czystym przypadkiem. Zupełnie inaczej sprawa wyglądała z ósmą planetą – Neptunem. Z wieloletnich obserwacji Urana wynikało, że jego ruch jest zaburzany przez przyciąganie grawitacyjne jakiegoś masywnego, nieznanego ciała niebieskiego. Dwóch astronomów, John Adams z Anglii i Urbain Leverrier z Francji, podjęło żmudny trud obliczenia orbity hipotetycznego obiektu zakłócającego tor Urana.