Film „Harry Potter i kamień filozoficzny”, nakręcony według książki Joanne Kathleen Rowling, już w dniu debiutu (16 listopada) zarobił w USA rekordową sumę 31,3 mln dol. W ciągu pierwszych pięciu dni przekroczył magiczny dla Hollywood próg 100 mln dol. Podobne, choć znacznie skromniejsze finansowo, rekordy padły w Wielkiej Brytanii. Oznacza to, że wytwórni Warner Brothers zwróciło się już 125 mln dol., które wydała na zrobienie filmu.
Widzowie, których przeciętna wieku odpowiada wiekowi Harry’ego Pottera, wydają się być zauroczeni filmem nie mniej niż książką, którą przetłumaczono na 47 języków. Już ukazanie się na ekranie nazwy ulicy Privet Drive, na której podrzucony zostaje nieświadomy swych magicznych umiejętności niemowlak, wywołuje duże poruszenie. Gra w quidditcha, w której zawodnicy obu rywalizujących drużyn Gryffindor i Slytherin latają na miotłach usiłując strzelić gola w metalowe pierścienie, budzi entuzjazm jak na mistrzowskich rozgrywkach baseballa. A końcowym scenom filmu, w których Harry musi zmierzyć się ze złowieszczym lordem Voldemortem, mordercą swoich rodziców, towarzyszy pełna napięcia cisza. Potem rozlegają się burzliwe oklaski. Nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że filmowy Harry Porter wzbudza tyle samo sympatii co jego książkowy pierwowzór. Nikomu nie przeszkadza, że film trwa dwie i pół godziny, niemal dwa razy dłużej niż przeciętny film dla dzieci.
Reżyser Chris Columbus, znany z takich filmów jak „Mrs. Doubtfire”, „Gremlinsy” i „Kevin sam w domu”, przenosi na ekran książkę wiernie, rozdział po rozdziale. Pierwsza część filmu rozgrywa się w Londynie, w którym mieszka Harry wraz z nieznoszącymi go ciotką Petunią i wujkiem Vernonem Dursleyami.